Z wielu odbytych u mnie [w mieszkaniu w Alejach Ujazdowskich 34] zebrań jedno szczególnie zasługuje na wymienienie — odbyło się ono [...] w momencie niemal największego napięcia bombardowania i wtedy, gdy wszystkim już było wiadomym, jak straszna katastrofa spotkała Polskę. Zebranie liczne bardzo jak na ten moment, bo składające się z 62 osób, reprezentowało wszystkie kierunki myśli politycznej i społecznej w Polsce. Jako temat do obrad i ewentualnej decyzji postawiono na porządku dziennym sprawę niebywale trudną, bo wytknięcia linii postępowania dla społeczeństwa polskiego wobec okupanta niemieckiego przy jednoczesnym uznawaniu zobowiązań Polski wobec aliantów.
Wysłuchaliśmy przemówień wyjątkowej miary, jak te, które wygłosił [Norbert] Barlicki, [Roman] Rybarski i [Jan] Perłowski — doprowadziły one do zupełnie jednomyślnej uchwały przyjęcia wniosku mojego, by jako linię wytyczną działania na przyszłość przyjąć tezę, że „najważniejszym naszym obowiązkiem być winno bronienie substancji Narodu, Opatrzności pozostawiając opiekę nad państwem”. Wniosek ten był wynikiem rozumowania, że Narodu Polskiego w jego stanie nieszczęścia i rozbicia nie stać na to, byt prowadzić grę polityczną na dwie strony, jak ją prowadził czasu pierwszej wojny światowej, gdy społeczeństwo polskie podzieliło się na dwa obozy, aktywistów i pasywistów.
Warszawa, 23 września
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
[Tego] dnia ukazała się nowa gazeta pod tytułem „Nowy Kurier Warszawski”, który jest odtąd jedynym pismem warszawskim.
„Nowy Kurier Warszawski” redagowany jest jako wydawane po polsku pismo hitlerowskie. Wiadomości w nim, artykuły, rysunki — wszystko to tylko głupawe powieści i felietony w odcinku. Wszystko więc jest już nie lojalne, ale pełne entuzjazmu, pogardy dla Anglii i Francji. Osobliwości tego pisma polegają na tym, że wiadomości w nim są zawsze spóźnione i że nie zawiera żadnej kroniki lokalnej, nie podając nawet nic o prowadzonych w Warszawie robotach, o wydawanych w Warszawie zarządzeniach itd. Osobliwości te wynikają podobno stąd, że pismo to wydawane jest w Łodzi i drukowane poprzedniego dnia jako polska wersja — w tłumaczeniu i z silnymi skrótami, czasem z charakterystycznym opuszczaniem szczególnie dla nas niestrawnych wiadomości, artykułów czy ustępów w nich — niemieckiego pisma łódzkiego „Deutsche Lodzer Zeitung”. Oba pisma, warszawskie z danego dnia i łódzkie z poprzedniego, są równocześnie w sprzedaży, przy czym łódzkie zawiera zawsze więcej wiadomości.
Warszawa, 11 października
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Wszyscy profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie zaproszeni zostali do auli uniwersytetu przez władze dla omówienia jakoby spraw związanych z rozpoczęciem nowego roku akademickiego, do którego, aczkolwiek bez formalnego zezwolenia odnośnych władz niemieckich, przygotowywano się w uniwersytecie. Gdy za wyjątkiem kilku, którzy z powodu złego stanu zdrowia, jak ks. biskup Michał Godlewski, stawili się do auli, bez żadnych wyjaśnień wkroczyła na salę policja, kazała wsiadać do aut, które nadjechały, i wywieziono wszystkich w niewiadomym kierunku. Wkrótce się okazało, że jedni wywiezieni zostali do Sachsenhausen pod Berlinem, drudzy zaś do Dachau.
Wrażenie faktu tego, który nigdy później nie znalazł ze strony wladz żadnego pozytywnego wyjaśnienia, było wprost olbrzymie, gdyż pomimo już uwydatniającej się wszędzie brutalności tych władz w stosunku do Polaków — wszyscy skłonni byli jeszcze przypuszczać, że nie targną się one na przedstawicieli nauki, którą przecież, jak przypominali to sobie z pierwszej wojny światowej, Niemcy nie tylko szanowali, ale wszędzie to jeszcze starali się podkreślać.
Kraków, 6 listopada
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
§1
Wszyscy żydzi [sic!] i żydówki [sic!], przebywające w Generalnym Gubernatorstwie a mające ukończone 10 lat życia, obowiązani są nosić, zaczynając od 1 grudnia 1939 r., na prawym rękawie ubioru i wierzchniego ubioru biały pasek o szerokości co najmniej 10 cm, zaopatrzony w gwiazdę syjońską.
§2
Opaski te winni żydzi [sic!] i żydówki [sic!] sprawić sobie sami i zaopatrzyć odpowiednim znakiem.
§3
1) Winni wykroczenia podlegają karze więzienia.
2) Dla zawyrokowania właściwe są Sądy Specjalne.
Kraków, 23 listopada
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Wybrałem się [z Grodziska Mazowieckiego] nareszcie do Warszawy mimo silnego mrozu. W tramwaju taki ścisk, że przez całą drogę, która zresztą trwała prawie 3 godziny, stałem między ławkami. Warszawa, jak za każdym razem, zrobiła na mnie przygnębiające wrażenie. Ciągle zapomina się, że to miasto jest tak zniszczone. Wszędzie trzeba schodzić na jezdnię, żeby wymijać grożące zawaleniem ruiny. Chodniki pełne wybojów. W dodatku olbrzymie śniegu tamują ruch do tego stopnia, że miejscami można się przesuwać głębokimi śnieżnymi parowami jedynie bardzo wolno i gęsiego. Nie spotyka się ludzi elegancko ubranych. Na wszystkich ulicach pełno podskakujących dla rozgrzewki sprzedawców tytoniu, sacharyny, nafty, obwarzanków, galanterii, książek itp. Na jezdniach pracują gromady zmaltretowanych Żydów z białymi opaskami na ramionach.
Warszawa, 20 lutego
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
W czasie tego pobytu w Warszawie spotkała mnie [...] niezwykła przygoda, jak mi się to wówczas wydawało. Oto idąc ulicą Szopena z generałem Zacharowem, moim przyjacielem, wpadliśmy pomiędzy dwa rzędy policji niemieckiej, która idąc od strony Alei Ujazdowskich i ul. Mokotowskiej, zamknęła nam ulicę i wszystkich znajdujących się tam aresztowała. Pokazywanie przeze mnie dokumentów wystawionych mi przez władze w Krakowie na nic się nie zdało i pod groźbą uderzenia kolbą musiałem z moim przyjacielem pośpiesznie wskakiwać do samochodu ciężarowego, który zjawił się nieoczekiwanie po nas.
Zostałem odstawiony na Pawiak razem ze 105 innymi osobami. Byliśmy ustawieni w szereg na podwórzu więzienia i musieliśmy wysłuchać przemówienia wypowiedzianego przez owego oficera, który nas aresztował, a obecnie, krzycząc, oznajmił nam, że jesteśmy wzięci jako zakładnicy i że jeżeli w dzielnicy, w której mieszkamy, zdarzy się w najbliższym czasie jakiś zamach lub przestępstwo, to będziemy „pociągnięci do odpowiedzialności, oddani pod sąd i rozstrzelani”. Słuchając tego oświadczenia, każdemu z nas przyjść musiało na myśl, że gdy mamy i tak być rozstrzelani, to po co tu potrzebny jest sąd. Przetrzymany zostałem na Pawiaku przez godzin kilka i na interwencję ks. Radziwiłła po południu z więzienia wypuszczony. Ten sam oficer, który mnie aresztował, odwoził mnie samochodem przysłanym przez gubernatora do domu i siedział w nim na ławeczce na przodzie, zabawiając mnie konwersacją prowadzoną tym razem głosem bardzo miłym. W pewnym momencie przed rozstaniem się zapytałem go szczerze, dlaczego rano słyszałem jego głos taki brutalny, gdy teraz mówi on ze mną zupełnie innym, krótką i wymowną była jego wypowiedź: „Tak, Panie, taki jest rozkaz” (das ist Befehl).
Warszawa, 22 lutego
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
Zima trwa beznadziejnie. Prawie przez cały dzień prószył śnieg. Rano szyby były pokryte lodem, a wszystko na dworze sadzią. Wszyscy narzekają, bo brak węgla i drzewa. Po drodze do Grodziska pod torem kolejowym płoty są porozbierane przez ubogą ludność. Drożyzna cokolwiek spadła, ale chleba kartkowego nie ma, a z wolnej ręki jest nadal tak drogi, że Marysieńka piecze codziennie z razówki z przymieszką otrąb w piecu pokojowym. Niemcy nie srożą się tak jak dawniej, tylko ciągle zabierają do robót w Prusach.
Grodzisk Mazowiecki, 8 marca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Wybrałem się wreszcie [z Grodziska Mazowieckiego] do Warszawy. [...]
Gdy szedłem wśród ruin ulic Królewskiej, Grzybowskiej i Granicznej, zmierzchło się niemal zupełnie. Naraz za mną rozległy się krzyki i tłum zaczął uciekać we wszystkie strony w największej panice. Jakichś dwóch wyrostków zawołało w biegu: „Rozbrajają kogoś!”. Nasłuchiwałem, czy nie rozlegnie się wystrzał, bo w takim wypadku mógłbym paść ofiarą jakiejś masakry w rodzaju wawerskiej i anińskiej. Mimo to nie dałem się porwać panice. [...] Spałem na kanapce u Płoskiego. [...] Z ulicy dochodziły odgłosy Niemców, patrolujących i jeżdżących samochodami.
[...]
W ogóle Warszawa jak zwykle zrobiła na mnie bardzo przygnębiające wrażenie. Ponieważ rozbierają popalone domy, więc coraz bardziej widać ogrom zniszczenia. Trudno zrozumieć, gdzie się mogą pomieścić w nocy te tłumy ludzi snujących się po jezdniach obok zadrutowanych chodników i piętrowych kup brudnego śniegu, którego nie ma komu uprzątnąć, chociaż rano maszerują całe kompanie Żydów z łopatami, kilofami i łomami żelaznymi. Jedna z takich gromad gwizdała patriotyczną piosenkę wojskową.
Warszawa, 19 marca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Wyruszyłem do Grodziska, żeby się dowiedzieć, czy nie wydają na kartki chleba i cukru, ale dostałem tylko dwa kilo soli. Natomiast rozlepiano akurat różowe rozporządzenia, że nie wolno przebywać na ulicach od zmierzchu do rana, nie wolno zatrzymywać się na ulicy i w bramach oraz że należy wojskowym i urzędnikom niemieckim ustępować z drogi w sposób „należyty”. Jest to chyba cios skierowany głównie w stronę handlujących na ulicach i w bramach inteligentów.
Grodzisk Mazowiecki, 21 marca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Zajścia przeciwżydowskie utrzymują się i rozszerzają. Dzisiaj banda wyrostków, przeważnie w wieku nie wyżej 14–15 lat, obchodziła sklepy żydowskie w okolicach Marszałkowskiej, rozbijała szyby wystawowe i rabowała towary. Przechodnie zachowywali się biernie, prawdopodobnie obawiając się, że jakiekolwiek czynne ich wystąpienie spowodować może dla nich przykrości lub nawet niebezpieczeństwo; policja zaś ani polska, ani niemiecka nie pokazała się.
Trudno sobie wyobrazić, aby wypadki takie odbywały się wbrew woli władz niemieckich. Jeśli zaś dzieją się za ich wiedzą, to równie prawdopodobne, że i z ich inicjatywy. Jaki to może mieć cel? [...] Wydaje się, że gra jest może obliczona na pokazanie Żydom niebezpieczeństw grożących im ze strony polskiej ludności chrześcijańskiej i na postawienie ich oficjalnie w lepszej niż dotąd sytuacji, aby wzbudzić w nich wrażenie, że winni się oprzeć właśnie na Niemcach, jako na obrońcach przed ludnością polską; inaczej mówiąc, dążą okupanci do spotęgowania antagonizmów między obiema grupami ludności i do zabezpieczenia się w ten sposób przed jakimiś ruchami jednej z nich.
Warszawa, 25 marca
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Zajścia antyżydowskie nie skończyły się wczoraj, dziś znowu te same bandy w różnych okolicach miasta grabiły sklepy. Bandzie zupełnie małych chłopców przewodził podobno jakiś starszy młodzieniec, student czy coś w tym rodzaju. Niektórzy z obserwatorów tych wypadków twierdzą, że widzieli w pobliżu auto niemieckie, obserwujące przebieg awantur. Podobno organizatorem tych band jest jakieś wyspecjalizowane w akcji antysemickiej stowarzyszenie „Atak”, zupełnie wyraźnie zresztą faworyzowane przez Niemców, jak świadczą napisy na kolportowanych przez nie tabliczkach dla sklepów, wzywających do bojkotowania Żydów.
Ten wpływ Niemców leży w zarodku każdej prawie występującej u nas akcji antysemickiej. Wywieszone we wszystkich już zdaje się restauracjach, restauracyjkach i barach napisy o zakazie wstępu dla Żydów są, jak się okazuje, konsekwencją nakazu wystosowanego do członków cechu restauratorów przez niemieckiego komisarza cechu.
Antysemityzm nie jest dziś przejawem samorzutnym — jest wyraźnie i niewątpliwie narzucony przez Niemców, dążących do rozdmuchiwania antagonizmów między ludnością chrześcijańską a żydowską. Wina jednak społeczeństwa — jeśli można w tych sprawach w ogóle mówić o winie — polega na tym, że zbyt łatwo daje sobie te prądy narzucać, nie przeciwstawia się im dostatecznie; a odpowiedzialność za to ponoszą w głównej mierze rządy sanacyjne, które dla celów podobnych do hitleryzmu ten antysemityzm podniecały.
Warszawa, 27 marca
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Sprawa, która wysunęła się teraz w Warszawie na plan pierwszy, to sprawa zajść antyżydowskich. Rozwinęły się one w wielkich rozmiarach, tak że ludność żydowska żyje znów w strachu i w głównych dzielnicach żydowskich boi się pokazywać na ulicy. Rabowane są zwłaszcza sklepy — wybijane szyby, niszczone urządzenia, a przede wszystkim grabione towary; ale obok nich ofiarą napadów padają i mieszkania, tym częściej zaś przechodnie, którzy, rozpoznawani po opaskach, są bici i obrabowywani. Wszystkiego tego dokonywają bandy włóczące się po całym mieście, zarówno w dzielnicach żydowskich, jak i w Śródmieściu: na Franciszkańskiej, na Lesznie, na Marszałkowskiej, na Powiślu, na Pradze. Bandy dochodzą do siły 500 ludzi, przeważnie młodych wyrostków i różnych szumowin.
Inscenizowanie tych zajść przez Niemców staje się coraz wyraźniejsze. Powszechnie obserwowane jest robienie przez Niemców, wcale się z tym nie kryjących, zdjęć fotograficznych i filmowych; zdarza się, że z początku przyjeżdża auto niemieckie, wychodzą z niego operatorzy filmowi i potem dopiero zjawia się tłum rabusiów. Do udziału w akcji wzięto też polskich policjantów: podobno w jakimś punkcie policjant kazał otworzyć zamknięty sklep, po czym zwrócił się do czekającego tłumu, aby brać co się chce; w każdym razie nie zdarzyło się, aby gdziekolwiek policja interweniowała.
Warszawa, 28 marca
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Akcja antyżydowska znów wzmogła się. [...] Dziś na pl. Muranowskim zatrzymano tramwaje i wszystkich Żydów z tramwajów zabrano na jakieś roboty. Działalność band ustała, widocznie na rozkaz władz niemieckich; ale propaganda antysemicka pod opiekuńczymi skrzydłami władz rozwija się: wydawnictwo „Atak” kolportuje tabliczki do mieszkań i sklepów z godłem „Topokrzyż” (topora połączonego z krzyżem) i inicjałami G.O.J. — „gospodarczą organizujmy jedność”; jak mi zwrócono uwagę, na pomysł taki mógł wpaść tylko ktoś nieznający stosunków, nie-Polak, bo wyraz „goj” jest przecież żydowskim pogardliwym określeniem chrześcijanina.
Tabliczkę taką widziałem dotąd w jednym sklepie, tym mniej korzystają z niej mieszkania. Wreszcie wydano i kalendarzyk z tekstem na odpowiednim poziomie. Wszystko tu drukowane jest w dwóch językach (co propagandzie uroku nie doda!) i z podkreśleniem aprobaty władz niemieckich.
Warszawa, 1 kwietnia
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Dzisiejsza „Warschauer Zeitung” podaje — teraz dopiero — wiadomości o zajściach antyżydowskich, w tej formie mianowicie, że „ludność polska”, zniecierpliwiona wyzyskiem handlarzy żydowskich, uprawianiem przez nich pokątnego handlu, nieprzestrzeganiem cen maksymalnych itp., napadła na tych handlarzy i ich pobiła; w ten sposób okazała, że zaczyna rozumieć, gdzie są prawdziwi winowajcy jej nędzy i niedostatku!
Gminie Żydowskiej kazali Niemcy zwiększyć kontyngent dostarczanych robotników w opaskach. Poza tym [...] u wylotu kilku ulic — Świętokrzyskiej, Złotej — na Marszałkowską wznoszone są mury odgradzające te ulice: jakie jest przeznaczenie tego, czy myśli się o wprowadzeniu ograniczeń w ruchu między dzielnicą żydowską (która zresztą do tych punktów nie dochodzi) a reszta miasta — nie wiadomo.
Warszawa, 3 kwietnia
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Wybrałem się z ojcem do Warszawy. W drodze słońce od czasu do czasu ukazywało się zza chmur, ale stawy i kałuże na polach pokrywał lód, a po dołach i rowach wszędzie leżały jeszcze zaspy brudnego śniegu. Ojciec był beztroski, jakby żadnej wojny na świecie nie było. Objaśnił mi styl każdej widzianej przez okno tramwaju willi. Warszawa również nie zrobiła na nim bynajmniej przygnębiającego wrażenia. Zresztą dziury od granatów były już przeważnie zamurowane, skaleczenia od odłamków zatynkowane, leje na jezdniach pokryte cementem, a wiele domów zburzonych odbudowuje się. Mimo to znać jeszcze wielkie zniszczenia. Na Nowogrodzkiej, dokąd tramwaj dojeżdża, stoją jeszcze sterty sczerniałego śniegu. W wielu miejscach można chodzić tylko po jezdni. Ojciec polecił mi iść na Złotą, żeby załatwić sprawę emerytury jednego znajomego. Nie mogłem się tam jednak dostać, gdyż wszystkie ulice zagrodzone są kozłami hiszpańskimi i strzeżone przez policję, która nikogo nie wpuszcza ani nie wypuszcza. Napisy głoszą o panującej tam zarazie. Zarazem jednak jest to ta sama dzielnica, w której w ostatnich czasach dokonano najwięcej aresztowań.
Warszawa, 4 kwietnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Bomba wybuchła! Niespodzianka niemiecka nastąpiła i to w tempie szybszym, niż było to do pomyślenia. Dzisiejsza polska gazeta wychodząca po południu przyniosła wiadomość o wejściu wojsk niemieckich do Danii i Norwegii — a w parę godzin później wydany i momentalnie rozchwytany dodatek nadzwyczajny doniósł już o zajęciu całej Danii i kapitulacji przed Niemcami rządu duńskiego. Wrażenie wiadomości było piorunujące. Na ulicach potworzyły się grupy osób wspólnie odczytujących gazetę. Powszechne zapanował nastrój depresji — poczucie, że Niemcy są wszechmocne, że alianci nie zdołają im się oprzeć.
Warszawa, 9 kwietnia
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Powodem udręczeń i niepokojów jest pożyteczna w zasadzie akcja walki z epidemiami. W każdym wypadku tyfusu plamistego cały dom jest dezynfekowany, a wszyscy mieszkańcy poddawani obowiązkowej kąpieli. Praktycznie daje to pole do wielkiej liczby nadużyć: kradzieży dokonywanych przy okazji dezynfekcji, łapówek za zwalnianie od dezynfekcji, a obok tego do wszelkiego rodzaju szykan, zwłaszcza w stosunku do ludności żydowskiej. Drukowany dziś w „Warschauer Zeitung” wywiad z kierownikiem urzędu zdrowia obwodu warszawskiego mówi tylko o roli Żydów jako rozsadników zarazy; twierdzi np., że 8 IV było 305 wypadków tyfusu plamistego, z tego 12 przypadało na Polaków, reszta na Żydów. Jako postulat stawia się więc hermetyczne odcięcie dzielnicy żydowskiej od reszty miasta: „w jakiej formie to oddzielenie nastąpi, okaże najbliższa przyszłość”. Zapowiedź ta zrobiła specjalne wrażenie w związku z wznoszeniem murów w różnych punktach miasta.
Warszawa, 12 kwietnia
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Dzień ciepły i słoneczny, ale przechodząc koło hal widziałem jeszcze nie stopione zaspy śnieżne. Czuję się strasznie zdenerwowany, ciągle mnie bowiem karmią opowiadaniami o aresztowaniach, torturach w gestapo i o masowych egzekucjach w Radomiu, Firleju, Starachowicach i Tomaszowie. [...] wskutek zdenerwowania nie mogłem się wziąć do żadnej pracy. Miasto czerwieniało od flag ze swastyką jak w dzień urodzin Hitlera. Wstąpiłem najpierw do Karola Krygiera. Na wystawie miał portret Hitlera ze swastykami. Przekonałem się z rozmowy, że sam uważa się obecnie za Niemca.
Piotrków Trybunalski, 20 kwietnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Przewidywane aresztowania masowe [w związku ze zbliżającym się świętem 3 Maja] zaczęły się. Dokonano ich tym razem przez przeprowadzenie obław w cukierniach warszawskich i aresztowano wszystkich znajdujących się tam mężczyzn; przed cukierniami stało auto, na które ładowano obok mężczyzn z cukierni także przechodzących w tym czasie przez ulicę, wysiadających z tramwaju itd. Obławy te objęły wszystkie niemal większe cukiernie w Śródmieściu (u Gajewskiego zabrano nawet część kobiet), a także restauracji. Sposób dokonania aresztowań wskazuje wyraźnie na zamiar wzięcia pewnej liczby zakładników: ale czy ich wszystkich zaraz po 3 V zwolnią — pokaże się. Na razie, jak mówią, zrobiono dla tej nowej partii miejsce na Pawiaku, wywożąc wszystkich więźniów stamtąd — w liczbie ok. 800 — gdzieś w kierunku Modlina.
Warszawa, 30 kwietnia
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Dzień słoneczny, ale chłodny. Wieje silny wiatr wschodni. Do obiadu byłem sam na gospodarstwie. Sprzątałem, pracowałem w ogrodzie i gotowałem jałowy krupnik na obiad, bo słoniny znowu brakło, jak również i mięsa. Chleb znacznie podrożał, a krążą pogłoski, że ma go braknąć zupełnie. W obiad przyjechała Marysieńka z Marutą. Był ogromnie podniecone, bo gdy wczoraj zaszły do Niedźwiedzkich, wpadło tam gestapo na rewizję. Do nich przyskoczył jakiś zamaskowany kapeluszem i kołnierzem od płaszcza cywil z pistoletem. Wszystkie panie, z wyjątkiem Marysieńki, Stachy i starszej pani Niedźwiedzkiej, poddano szczegółowej rewizji. Heńka, Jędrka, Tadka Gąsiorowskiego i trzech innych mężczyzn aresztowano i wywieziono samochodem. Woźny Bronisław dostał tylko w w twarz od oficera, bo znaleziono przy nim tajną gazetkę. [...] W Warszawie odbywają się podobno masowe aresztowania. Po prostu zajeżdżają samochody policyjne przed kawiarnię i zabierają wszystkich mężczyzn, którzy oczywiście nie wykażą się niemieckim pochodzeniem. Mówią o 30 tys. świeżo aresztowanych. Wszyscy zresztą spodziewaliśmy się tej fali w związku ze zbliżającym się świętem 3 Maja.
Grodzisk Mazowiecki, 30 kwietnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Cały dzień przeszedł mi na chodzeniu z mydłem. Obleciałem wszystkie sklepy w Milanówku i dwa razy byłem w Grodzisku. Aż sobie stopy poodparzałem. Ale udało mi się sprzedać pięć kilo. W mieście nic prawie nie wskazywało, że dziś jest przecie święto oficjalne Trzeciej Rzeszy. Flagi wisiały, te co zwykle, bo było tego rodzaju rozporządzenie, targ odbywał się normalnie, częściej jedynie spotykało się postrojonych oficerów i rano po raz pierwszy usłyszałem sygnał trąbki, a potem śpiew żołnierski. Pojawiło się też dwóch gestapowców, jeden mundurowy, a drugi po cywilnemu.
Grodzisk Mazowiecki, 1 maja
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Dzień pogodny, niebo bezchmurne, ale wieje porywisty wiatr południowo-wschodni. W Grodzisku, gdzie byłem dwa razy, krążą patrole volksdeutcherów z żandarmami na czele, a na ważniejszych skrzyżowaniach ulic porobiono gniazda karabinów maszynowych z szaro pomalowanych desek, napełnionych przez spędzonych Żydów ziemią. Jedna taka reduta znajduje się naprzeciw restauracji Dąbkowskiego. Dziwiliśmy się wszyscy tej dziwnej u Niemców nieznajomości psychologii naszego narodu. Z jakiego powodu przywiązują tak wielką wagę w obecnej sytuacji do naszych świąt narododowych? Na torze kolejowym patrolowała różnokolorowa pancerka.
Grodzisk Mazowiecki, 3 maja
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
[...] w Warszawie niebywała pustka. Jest to skutek ostatnich masowych aresztowań oraz rozporządzenia, że wszyscy młodzieńcy w wieku od 15 do 24 lat mają się zarejestrować do pracy w Prusach. Gubernator [Hans] Frank jako motyw podał, że mieszkańcy „Guberni Generalnej” żywieni są zbożem niemieckim, muszą się więc za to wywdzięczyć własną pracą. Od Chmielnej do Królewskiej wszystkie wschodnie bocznice Marszałkowskiej są zagrodzone wysokim szczelnym murem, na wierzchu którego sterczy potłuczone szkło. Przypuszcza się ogólnie, że są to prace przedwstępne do utworzenia getta.
Warszawa, 4 maja
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Całe nasze życie umysłowe pozostaje nadal w zupełnej martwocie. Poza prasą niemiecką — przysyłaną z Krakowa „Warschauer Zeitung” i polskim „Nowym Kurierem Warszawskim” oraz poza dziennikami urzędowymi: szefa obwodu i Zarządu Miasta — jedyną w Warszawie publikacją są „Wiadomości Gospodarcze” Izby Przemysłowo-Handlowej, zawierające wyciągi z dzienników urzędowych, jakąś jedną książkę pozwolono Powszechnemu Zakładowi Ubezpieczeń Wzajemnych wydrukować do użytku jego urzędników wyjątkowo; w podobny sposób ma podobno jakąś książkę wydać ZUS.
Dawne kino warszawskie „Hollywood” z występami artystów ogłasza się obecnie jako „jedyny teatr w Polsce”. Za to dba się o potrzeby kulturalne Niemców; na ich użytek, jak podaje gazeta, wykończony ma być w Częstochowie od dawna już tam budowany gmach teatralny.
O otwarciu nowych szkół niemieckich donosi gazeta z Tarnowa i Warszawy — tu jest to już trzecia szkoła niemiecka w mieście.
Warszawa, 5 maja
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Obławy odbywały się dziś w Warszawie w samym Śródmieściu. Zwykle na ten cel przeznaczone są auta kryte brezentem — tym razem ujętych wieziono w autach otwartych, nie starając się ukryć akcji, przeciwnie, dążąc widocznie do wzniecenia postrachu, może i tą drogą — do zapisywania się dobrowolnego. Obława znów objęła osoby znalezione w cukierniach, ale chwytano też na ulicach przechodniów, głównie młodych chłopców, ale też dziewczyny, także starsze osoby — łapano nawet osoby w opaskach, jakkolwiek zasadą jest, że Żydów do Niemiec się nie wysyła. Ulice opustoszały, ludzie starają się jak najmniej wychodzić, czują się jak zaszczute zwierzęta.
Warszawa, 8 maja
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Cała ludność Warszawy żyje w ciągłym strachu. Obławy uliczne nie ustają, przeprowadzane już nie tylko w cukierniach, ale i na ulicach, w tramwajach itd.; wielka obława np. przeprowadzona była dzisiaj na bazarze na Koszykowej. Trudno jest zorientować się, na kogo obławy te są nastawione i jaki jest los ofiar. Początkowo wydawało się, że jest to zabieranie ludzi na roboty [do Rzeszy]; przeczą jednak temu fakty zabierania także starszych ludzi, pomijania kobiet — które przy rekrutacji rolnej są co najmniej równie ważne jak mężczyźni, wybierania natomiast inteligentów czy osób o takim wyglądzie. Ostatecznie więc wydaje się, że są to aresztowania o charakterze masowym: po co dokonywane — nie wiadomo. Wydaje się, że Niemcy zmierzają po prostu do sterroryzowania ludności i złamania w ten sposób jakiegokolwiek oporu. Dokonywa się tego nie bez rozlewu krwi: opowiadano mi dziś o wypadku, gdy ktoś uciekający przed obławą wpadł na podwórze domu, za nim policjant niemiecki i Niemiec strzelił do uciekającego raniąc go w nogę, tym jednak się nie zadowolił, strzelił jeszcze raz, teraz już kładąc zbiega trupem.
Warszawa, 9 maja
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
A słowo stało się ciałem! Moment tak długo, z takim utęsknieniem u nas oczekiwany wreszcie nadszedł — wojna na Zachodzie! Niemcy dziś rano przekroczyli granicę Belgii, Holandii i Luksemburga — wojna na Zachodzie przestała być teorią.
Czekaliśmy na to — bo sytuacja u nas pogarszała się w takim tempie, że jasne było, iż długo tego nie wytrzymamy. A rozstrzygnięcie nastąpić mogło tylko na Zachodzie. Pomimo to wrażenie, z jakim przyjęto wiadomość, nie było jednolite. Niemcy znów mają inicjatywę w swych rękach, znów oni atakują — to było pierwszą myślą niektórych. Na ogól jednak przeważa, jak się zdaje, uczucie zadowolenia, że wreszcie „ruszyło się”.
Jakkolwiek wiadomość nadana była przez radio niemieckie już rano, południowa nasza polska gazeta jeszcze jej nie podała, gazeciarzom jednak od razu kazano zgłosić się jeszcze raz — po „dodatek nadzwyczajny”. Wiadomość jednak już od rana obiegła całe miasto.
Warszawa, 10 maja
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
W okolicy panuje nastrój przygnębienia z powodu obław niemieckich. Z tego, co opowiadają, widać, że jak długa i szeroka jest nasza „Gubernia Generalna”, odbywa się jakieś dzikie, nieznane chyba w dziejach polowanie na ludzi wszelkiego stanu, płci i wieku. Co robią ze schwytanymi dorosłymi – nie wiadomo. Ale w szkołach powszechnych warszawskich zabierano gwałtem dzieciom krew dla rannych. Dzisiaj miano zabierać w Milanówku, w szkole na Grudowie. W związku z tym starsze klasy naszej szkoły uciekły do domów, a młodsze nauczycielki wyprowadziły na wycieczkę do lasu, skąd nie pozwoliły im wychodzić na skraj. [...] Wiele młodzieży wiejskiej ma się ukrywać po lasach, stogach, parkach i różnych schronieniach.
Grodzisk Mazowiecki, 10 maja
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Ufam, że dzięki możliwości wielkiej wędrówki wszystkich Żydów do Afryki lub do jakiejś innej kolonii zobaczę całkowite wygaśnięcie pojęcia Żydów. Musi być także możliwe w okresie nieco dłuższym spowodowanie zniknięcia na naszym obszarze narodowych pojęć Ukraińców, Górali i Łemków. To [...] odnosi się w odpowiednio większych rozmiarach także do Polaków. [...]
Ta ludność będzie do dyspozycji jako pozbawiony przywództwa lud roboczy i będzie corocznie dostarczać Niemcom robotników sezonowych i robotników do specjalnych przedsięwzięć (drogi, kamieniołomy, budowle), przy tym będzie miała więcej jedzenia i będzie mogła żyć lepiej niż pod polskim panowaniem.
Berlin, 15 maja
Okupacja i ruch oporu w dzienniku Hansa Franka. 1939–1945, oprac. S. Płoski, t. 1, Warszawa 1970.
Od pewnego czasu trwa w Warszawie akcja przybijania tabliczek z niemieckimi nazwami ulic. Tabliczki są wieszane nad polskimi i z bardziej widocznymi napisami, tak że polskie napisy niemal giną. Nazwy są bądź tłumaczeniem dosłownym (Marschallstrasse, Honigstrasse, Königstrasse), bądź własnymi kompozycjami: plac Mirowski nazywa się „An der Markthalle”, Wolska — „Litzmannstadtstrasse”, plac Piłsudskiego wrócił do miłego Niemcom wspomnienia „Sachsenplatz”, Al. Ujazdowskie są „Lindenalee”.
Warszawa, 23 maja
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Dzień słoneczny i niemal upalny. Mimo święta Bożego Ciała, nikt się nie kwapił do kościoła w obawie przed obławą. Zresztą procesje zostały zakazane. Po obiedzie wybrałem się do Grodziska. Tadek i jego siostra opowiadali mi szczegóły o wczorajszej obławie. Robili ją Niemcy miejscowi, których zjechało się z pięciuset. Przeszukiwali domy i brali wszystkich bez różnicy płci i wieku, bijąc kolbami nawet kobiety. Nałapano w ten sposób ze 2 tys. osób, z czego po wylegitymowaniu zabrano jakieś 800.
Grodzisk Mazowiecki, 23 maja
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Skąd się biorą [...] Volksdeutsche, rzuca światło fakt opowiedziany mi spod okolic Warszawy, z zamieszkanych zwłaszcza przez Żydów letnisk na tzw. linii nadwiślańskiej. Otóż ci Niemcy — to właściciele „sklepów chrześcijańskich” zakładanych w okresie akcji „pokojowego” zwalczania przez ozonowy rząd handlu żydowskiego: sprowadzani wówczas licznie kupcy polscy z Poznańskiego, osiedlając się przy wydatnej pomocy władz rządowych, wspierani kredytami, uprzywilejowanymi zamówieniami — po wybuchu wojny okazali się Niemcami [...]. Antysemicka polityka w tym wypadku drogo kosztowała! Teraz ci właśnie Niemcy najbardziej dają się we znaki ludności, każąc np. w Otwocku kłaniać się sobie ludności żydowskiej.
Warszawa, 29 maja
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Naszym obowiązkiem, jako narodowych socjalistów, jest dołożyć wszelkich starań, żeby naród polski nie wzrósł w siłę kosztem ofiar ponoszonych przez Niemców. [...] Przyznaję otwarcie, że w rezultacie będzie musiało się rozstać z życiem kilka tysięcy Polaków, głównie ze sfer ideowych przywódców polskich. Dla nas wszystkich, jako narodowych socjalistów, nakazem chwili jest podjęcie zobowiązania, że dołożymy wszelkich starań, by w narodzie polskim nie wykrystalizował się już żaden opór. [...] Mogę panom powiedzieć w zaufaniu, że taki rozkaz otrzymałem od Führera. [...] Oto jego słowa: „Wykrytych dotąd osobników z kręgu przywódców polskich należy zlikwidować, nowy narybek należy mieć na oku i w odpowiednim momencie usunąć”.
Kraków, 30 maja
D. Baliszewski, A. Kunert, Prawdziwa historia Polaków. Ilustrowane wypisy źródłowe 1939–1945, Warszawa 1999.
Ujawnieniu uległ [w gazecie „Warschauer Zeitung”] dokument, przedstawiający istotne zasady gospodarki okupacyjnej. Jest to pismo Göringa jako pełnomocnika do spraw planu 4-letniego do generał-gubernatora [Hansa Franka], określające wytyczne polityki, jaką władze niemieckie winny prowadzić na ziemiach okupowanych [...].
Ogólnym założeniem jest, że nie prowadzi się żadnej gospodarki na dalszą metę: idzie tylko o uzyskanie jak najwydatniejszej pomocy dla gospodarstwa Rzeszy przy prowadzeniu wojny: a więc wyraźnie postawiona zasada rabunkowej gospodarki. [...]
Tylko ten przemysł, który jest Niemcom w czasie wojny potrzebny, ma się utrzymać — cała reszta naszego ubogiego przemysłu iść ma tylko na zasilenie Rzeszy w żelastwo [...].
Wreszcie zawierają wytyczne znany już nam postulat dostarczenia Rzeszy miliona przynajmniej sił roboczych, robotników przemysłowych i rolnych [...].
Jako środki wykonania tego programu wskazuje pismo Göringa przede wszystkim taki rozdział żywności, aby zatrudnieni w zakładach ważnych z punktu widzenia gospodarki niemieckiej zachowywali pełną zdolność produkcyjną, reszta ludności natomiast zadowalała się minimum żywności (czyli mówiąc po prostu — głodowała). [...] Drugim postulatem jest zwalczanie wszelkiej produkcji niemieszczącej się w ramach planu, ewentualnie kierowanie jej na inne surowce — jako przykład wskazuje się na zaopatrywanie ludności w obuwie drewniane zamiast skórzanego.
Jak z tego wynika, jeśliby gospodarka niemiecka miała u nas potrwać dłużej, doprowadziłaby kraj do ruiny, do cofnięcia się w potencjale gospodarczym o kilkadziesiąt lat wstecz! I przy tym gazety niemieckie mają czelność nieprzerwanie mówić o dobrodziejstwach okupacyjnej gospodarki!
Warszawa, 8 czerwca
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Dzień słoneczny i piękny. Dowiedziawszy się od Tomki, że nie ma obławy w Milanówku, wybrałem się do Warszawy. Zrobiła na mnie nieco lepsze wrażenie. Sporo domów jest już odnowionych lub nawet odbudowanych. Bruki i chodniki również się naprawia. Jedynie śródmieście przedstawia nadal żałosny widok ruin. Ciągle spotyka się kapele uliczne, które grają bardzo pięknie. Przed filharmonią widziałem całą orkiestrę z dyrygentem. Grała fragment opery z towarzyszeniem śpiewu jakiegoś tenora o wyszkolonym głosie. Przed sejmem spotkałem zespół szczególnie wzruszający. Było to pięciu byłych żołnierzy. Dwóch, całkowicie ubranych, było jednonogich.
Warszawa, 10 czerwca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Dzień słoneczny i piękny. Zaraz po śniadaniu przyszedł drugi dodatek nadzwyczajny z wiadomością o przystąpieniu Włoch do wojny. Byłem tym tak wstrząśnięty, że zostawiłem zdrętwiały dom Waśniewskich i poszedłem do Saloniego. Złapałem go na przystanku tramwajowym. Przyznał mi się, że wiadomość o rozszerzeniu się wojny przyprawiła go o chorobę żołądka. Pojechałem do Niedźwiedzkich. Zastałem tam starego Niedźwiedzkiego zalanego łzami. Nie pamiętam wydarzenia, które by do tego stopnia wstrząsnęło nerwami. W kolejce wszyscy siedzieli milczący i posępni. [...] Nie mogłem zasnąć do późna w nocy. Na torze słychać było bezustanny szum jadących w stronę Warszawy pociągów z wojskiem.
Grodzisk Mazowiecki, 11 czerwca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
I znów przyszedł dzień niespodzianki, dzień, który zaskoczył wszystkich rozmiarami klęski: kapitulacja Paryża. Przyszła ona po dopiero co rozgłoszonych zapowiedziach obrony do ostatniego tchu, obrony przy pomocy barykad, za wszelką cenę. Rola tej kapitulacji wydaje się olbrzymia: oznacza ona nie tylko utratę nagromadzonych tu zasobów wielkiego przemysłu zbrojeniowego, centrum całego ruchu kolejowego: ale podważa ona wiarę w możliwość stawienia przez Francję oporu, wiarę zarówno w siły fizyczne, jak i w zdolność zdobycia się na ten olbrzymi wysiłek, jakiego ta sytuacja wymagała. A kto wie, czy i Niemcy nie były bliskie granic swego wysiłku? [...]
Zwycięstwo Niemiec — rzecz niedawno jeszcze, zdawało się nam, niemożliwa — zaczyna stawać przed nami jako złowrogie widmo przyszłości.
Nastroje u nas da się określić w tych warunkach tylko jako skrajne przygnębienie. A właśnie dzisiaj „Warschauer Zeitung” stwierdza, że Polacy są z klęsk francuskich zadowoleni: nie z przyjaźni do Niemców, ale z tego, że kraje zachodnie, o tyle przecież lepiej wyekwipowane od Polski, nie potrafiły się skuteczniej bronić.
Warszawa, 14 czerwca
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Rano rozeszła się wieść o kapitulacji Francji. Wywołała ona wrażenie chyba większe niż kapitulacja Warszawy. Kobiety płaczą, nikt o niczym innym nie mówi. Subiekt w sklepie, w którym była Marysieńka, powiedział do niej z rozpaczą: „To już chyba nie ma Boga”. Dąbkowskiego zastałem roztrzęsionego tym bardziej, że właśnie oblewali u niego zwycięstwo gestapowcy w towarzystwie dwóch kobiet. Śpiewali bezustannie i co chwila wychodzili do ustępu w towarzystwie swoich dam. [...]
Z komunikatu wynika, że Niemcy odcięli już całkowicie Linię Maginota.
Grodzisk Mazowiecki, 18 czerwca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Wiadomości o stosunkach niemiecko-sowieckich krążą w potwornych ilościach. Mówi się o przygotowaniach wojennych — o przygotowywaniu przez Niemców oddziałów ukraińskich, o budowaniu fortyfikacji, o żądaniu dostarczenia na ten cel przez gminy żydowskie 25 tysięcy robotników. Ale o wiele bardziej jeszcze rozpowszechnione są pogłoski o mającym nastąpić oddaniu części Gubernatorstwa Sowietom: o przesunięciu granicy do Bzury (która zbliżona jest do północnej części granicy między Rzeszą a Gubernatorstwem), o oddaniu trzech obwodów poza krakowskim itd. Pogłoski w związku z tym mówią o przygotowywaniu w Rosji rządu polskiego, o różnych wydawanych już odezwach. Ile w tym wszystkim prawdy, pokaże się; być może, iż jakieś pertraktacje są czy były prowadzone — ale z jakim skutkiem, nie wiadomo.
Warszawa, 26 czerwca
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Nowym wydarzeniem jest akcja rosyjska w Rumunii. Dziś „Warschauer Zeitung” podała w artykule żądania, jakie Sowiety postawiły Rumunii — ale równocześnie okazało się, że stanowiły one ultimatum, wczoraj rano postawione z terminem do wieczora i w parę godzin później przyjęte. Oddanie Rosji Besarabii, północnej Bukowiny, kontroli Konstancy i jakiegoś portu naddunajskiego — to wcale niemało! A jednak Niemcy temu się nie sprzeciwiły! Widocznie jednak Niemcy w obecnej chwili nie chcieliby mieć równocześnie wojny na wschodzie — i dlatego ustępują. Ale w tych warunkach możliwe jest, że ustąpią i na naszym terenie. Wiadomości o delegatach sowieckich w Berlinie zdają się świadczyć, że jakieś pertraktacje się toczą, a pewne symptomaty wskazywałyby, że Niemcy przygotowują się do opuszczenia tej części ziem polskich. [...]
Na terenie bliskim granicy rosyjskiej przewidywania wejścia bolszewików są tak rozpowszechnione, że dużo ziemian z tych okolic opuściło folwarki i przyjechało do Warszawy.
Warszawa, 28 czerwca
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Wyrazem nastrojów niemieckich jest zajmowanie się — przy całym napięciu politycznym — sprawami nowych sposobów dokuczania ludności polskiej, a zwłaszcza żydowskiej. [...]
Najważniejsza jest [...] decyzja realizowania ghetta w Warszawie. Niemcy zwrócili się w tej sprawie do magistratu, żądając od niego przygotowania akcji, którą uważają za tak dalece przesądzoną, że już opracowali przepisy wykonawcze. Jako obszar ghetta przyjęty ma być „Seuchen-Sperrgebiet” [obszar objęty epidemią]: mury [budowane od kwietnia 1940] okazują się ostatecznie przeznaczonymi do oddzielenia ghetta — wbrew wielokrotnym niemieckim zapowiedziom. Na obszarze tym mieszka duża część ludności chrześcijańskiej, odwrotnie — na zewnątrz mieszkają Żydzi, tak że wykonanie planu wymagać będzie przesiedlenia 300 tys. ludzi. Normalną administrację odstraszyłoby to; Niemców, nic sobie nie robiących ze strat, jakie by ludność poniosła, z przejść, na które byłaby narażona, ze strat społecznych w majątku, z punktu widzenia sanitarnego itd. — to nie przeraża. Co za piekło zrobi się w Warszawie, jeśli do tego dojdzie, trudno sobie wyobrazić.
Warszawa, 29 czerwca
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Objawy akcji antysemickiej znów znacznie się wzmogły. [...] Szczególnym powodem bicia Żydów przez Niemców jest sprawa kłaniania się Niemcom. Przed jakimś czasem zwrócili się Niemcy do gminy, aby dać polecenie ludności, żeby wszyscy mężczyźni-Żydzi zdejmowali kapelusze przed Niemcami: nie chcieli sami wydać rozporządzenia, ale żeby to wynikało „z własnej inicjatywy” Żydów. Podobno Czerniaków był już gotów podpisać wezwanie, ale przekonano go wreszcie, by tego nie robił. Sprawa pozostała w zawieszeniu, natomiast mnożą się wypadki bicia przechodniów przez policjantów czy wojskowych z dwóch powodów: za niekłanianie się i za kłanianie się jako przejaw niedopuszczalnej poufałości.
Warszawa, 6 lipca
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Tłumy wojska przepełniają dalej Warszawę. Widuje się teraz niejednokrotnie w tramwajach żołnierzy niemieckich poza przeznaczoną dla nich tylną platformą przyczepnego wozu także na innych pomostach, bo tam się już nie mieszczą. Opowiadania o symptomatach zbliżającej się rozprawy na wschodzie, mimo wszystkich uspokajających oświadczeniach, często się słyszy; m.in. już kilkakrotnie słyszałem o zawiadomieniach dla różnych Niemców o przydziałach na koniec lipca... do Kijowa; podobno tak samo z góry dawane były przydziały do Paryża.
Warszawa, 16 lipca
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Optymizm ludności żydowskiej (jest przyjęte, że wiadomość pochodzi z agencji „Żyrafa” — żydowska radosna fantazja) syci się znów zapowiedziami oddania gubernatorstwa bolszewikom. Jak ostrożnie brać trzeba wszelkie na ten temat wiadomości, wskazuje fakt, że wiadomość o wezwaniu do wyprowadzenia się Volksdeutschów z Tomaszowa powstała zdaje się... przez poplątanie Tomaszowa Mazowieckiego z Tomaszowem Lubelskim (objętym ogólną akcją na Lubelszczyźnie). Niemniej jednak rozwiązanie takie jest oczekiwane. […]
Tymczasem jednak nic się nie zmienia, przeciwnie — ciągle są nowe posunięcia niemieckie. Podobno przygotowywane jest w najbliższym czasie wprowadzenie też w Warszawie przymusu paszportowego. Ograniczenia dla ludności żydowskiej mnożą się: w nielicznych pozostałych jeszcze w użytkowaniu parkach warszawskich — jak Park Ujazdowski — pojawiły się napisy zakazujące wstępu Żydom.
Warszawa, 25 lipca
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Parę słów jeszcze o samej [„Gazecie Żydowskiej”], której dzisiejszy numer jest trzecim z kolei. Gazeta redagowana jest po polsku — widocznie liczono w ten sposób na szerszy krąg czytelników. Podobno redaktorem jej jest od dawna będący na usługach niemieckich dziennikarz Seifert. Cały ton gazety — analogicznie jak „Nowego Kuriera Warszawskiego” — słodkawego rozczulania się nad losem Żydów, oczywiście łączącego się z podziwem dla genialnych rozstrzygnięć i planów niemieckich. Mówi się tu dużo o emigracji, o przeszkoleniu i przewarstwowieniu Żydów. Ale bodajże najbardziej charakterystyczny dla celów gazety jest umieszczony w tym numerze felieton. Jest to historia jakiegoś szlachcica polskiego z Krakowa, którego dobroczyńcą stał się uczciwy bogacz żydowski z Kazimierza („Jehowa mu błogosławił w uczciwym handlu”), a którego syn z gromadą innych żaków spalił dom tegoż bogacza. Intencja tak jasna, że aż dziwne, że się nie starano jej ukryć: jak jednym z istotnych celów gazety dla ludności polskiej jest szerzenie antysemityzmu, judzenie przeciw Żydom, tak „Gazeta Żydowska” ma znów — pod tym samym patronatem niemieckim — judzić Żydów przeciw chrześcijańskiej ludności polskiej. „Divide et impera!”
Warszawa, 30 lipca
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Pogoda ładna. Wybrałem się do Warszawy [...]. Niemcy w Warszawie zachowują się o wiele spokojniej. Podobno mówią, że jeszcze w tym miesiącu musi wybuchnąć wojna z bolszewikami. Przyjechał tu z Berlina cyrk Buscha. Warszawa go bojkotuje. Na afiszach ktoś umieszcza napisy: „Żadna polska dusza nie chodzi do cyrku Buscha”. W związku z wywiezieniem niektórych pomników, jak Chopina, na pomniku Poniatowskiego był napis: „Józiu, zapisz się do volksdeutscherów, to cię nie wywiozą”. Na ulicach pełno orkiestr i śpiewaków, przeważnie bardzo dobrych, są to bowiem najlepsze nasze siły. Zarabiają podobno nieźle, ale wszystko, co grają, musi przechodzić przez cenzurę, za którą sporo się płaci. Mówił mi o tym Stefan Kisielewski, który również grywa po różnych kawiarniach. Spotkałem go, jak szedł właśnie do takiej cenzury.
Warszawa, 9 sierpnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Przygotowania wojenne przeciwrosyjskie nie przeszkadzają Niemcom rozpisywać się o dobrych stosunkach niemiecko-sowieckich, o rozwoju obrotów handlowych między dwoma państwami i wielkiej ich przyszłości wobec wzajemnego uzupełniania się obu organizmów gospodarczych. Okazję do tego dają Targi Królewieckie, „Ostmesse”: „Warschauer Zeitung” wydała specjalny obszerny dodatek pod podwójnym tytułem niemiecko-rosyjskim Brücke zum Osten — Most k wostoku. Tym mostem jest oczywiście gubernatorstwo, to jest jego misja dziejowa. [...] Okazja ta […] była wyzyskana dla rozważań na temat trwałości granicy niemiecko-sowieckiej, jej naturalności z punktu widzenia warunków geograficznych, etnograficznych, a wreszcie i historycznych: dowiedziono czarno na białym, że jest to granica jeszcze z czasów Mieszka I i Bolesława Chrobrego, „wasalów Cesarstwa Niemieckiego”, odtąd ciągle wracająca do życia i sztucznie tylko w pewnych okresach (unia polsko-litewska!) przesuwana.
Warszawa, 11 sierpnia
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Przeżyliśmy dziś straszny dzień w Warszawie: brankę, polowanie na ludzi w nie stosowanych dotąd rozmiarach. Akcja objęła równocześnie całe miasto, prowadzona przez całą armię niemiecką. Zaczęła się rano, około godz. 10.30. Już wcześniej widać było na mieście wyjątkowo liczne patrole policyjne — zasadniczo z oznaczonych trupimi czaszkami oddziałów, „zbrojnej SS” — z karabinami, na razie jednak nie zatrzymywały one nikogo, widocznie aby nie płoszyć.
Dopiero o określonej porze rozpoczęły one wszędzie równocześnie akcję. Przedmiotem jej była młodzież męska zasadniczo w wieku określonym kiedyś jako zobowiązujący do zgłaszania się na roboty do Niemiec: 16–25 lat, chociaż zdaje się, że w poszczególnych wypadkach zabierano i trochę starszych, do trzydziestu paru lat. Patrole niemieckie zatrzymywały więc przechodniów na ulicach, przeprowadzały rewizje w raz po raz zatrzymywanych tramwajach, legitymowały mężczyzn i odpowiednich zatrzymywały.
Jadąc tramwajem przez Marszałkowską, byłem dwukrotnie poddany takiemu przeglądowi; na każdym prawie rogu stał patrol, który wyłapywał przechodniów. Jedni z policjantów pilnowali ustawionych gdzieś pod ścianą złapanych, inni wyszukiwali dalszych. Żadne zaświadczenia z pracy, przepustki itd. nie pomagały; zabierano nawet gazeciarzy, chłopców rozwożących coś na rowerach, kierowców „taksówek rowerowych”. [...] Oczywiście akcja nie była prowadzona szczególnie delikatnie: tramwaje zatrzymywano z bagnetami nastawionymi, grożąc ich użyciem w razie próby ucieczki; podobno dwie osoby były zabite przy próbie wymknięcia się, jedna bagnetem, druga zastrzelona.
Warszawa, 12 sierpnia
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
W tym czasie generalny gubernator Frank wziął się także do wykonywania zadania, które nową falę nienawiści pod jego adresem wywołać musiało — oto postanowił on zburzyć te wszystkie pomniki, które Polakom były drogie. Zaczął swój wyczyn od pomnika Grunwaldzkiego, ale ten jeszcze, zdawało się, mógł dawać jemu pewnego rodzaju powód do przypomnienia upokarzającej chwili historycznej dla Niemców, chwili pogromu ich właśnie przez Polaków dokonanego. Ale co jemu zawinił pomnik Kościuszki na Wawelu lub Mickiewicza przed Sukiennicami? Gdy dziś rozwalano na oczach wszystkich pomnik wieszcza naszego, nie było w Krakowie jednego serca polskiego, które by nie doznało wstrząsu i nie zapałało chęcią słusznej zemsty na burzycielach kultury polskiej i jej pamiątek.
Niszczenie tych pomników było jakby symbolem bezmyślnej a okrutnej polityki, którą Niemcy na ziemiach polskich stosowali w przekonaniu, że są już ich panami nieodwołalnymi i że przede wszystkim usunąć muszą wszystko, co by Polakom Polskę i Jej wielkość przypominać mogło.
Kraków, 17 sierpnia
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
W Warszawie trwa zabieranie mieszkań żydowskich i znów przybiera na sile. Dzisiaj zarekwirowano mieszkania we wszystkich domach po nieparzystej stronie Wilczej, pozwalając zabierać wszystkie rzeczy poza meblami, a nawet częściowo i meble, ale dając na to po pół godziny czasu. Bezwzględność czy pastwienie się nad ofiarami przy sposobności takich akcji zależą od osób prowadzących je, dochodzą jednak do rozmiarów niesłychanych. Najrozmaitsze nadużycia i gwałty są stałym przedmiotem rozmów i opowiadań, mimo że wrażliwość nasza jest już silnie przytępiona; o tym np., że policjanci na straży przed Pałacem Blanka zatrzymywali przechodniów Żydów za niezdejmowanie czapek i delikwentom, między którymi było kilku doktorów, kazali robić za karę kilkadziesiąt przysiadów — mówi się już jako o rzeczy niemal normalnej.
Warszawa, 27 sierpnia
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
[...] wybrałem się do Warszawy. [...] Całe miasto skąpane było w purpurze pęków swastyk, bo jutro w związku z wcieleniem Generalnego Gubernatorstwa do Wielkiej Rzeszy ma się odbyć uroczystość przemianowania placu Józefa Piłsudskiego na Adolf Hitlers Platz. Został on udekorowany specjalnie obficie. Pomnik Poniatowskiego zasłonięty był deskami. Ale grobowiec nieznanego żołnierza ze zgaszonym zniczem tonął w biało-czerwonych kwiatach. Stale otaczała go gromada przechodniów. Ludzie zdejmowali przed nim kapelusze. Przechodzący policjant zasalutował.
Warszawa, 31 sierpnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Rocznica wybuchu wojny miała być przez naród polski obchodzona w ten sposób, żeby nie wychodzić z domu, nie jeździć, nie chodzić do kawiarni etc. Podobno w Warszawie dobrze się udało. Niemcy mieli dziś wielką uroczystość, przywieziono ich mnóstwo do Warszawy i przezwano pl. Marszałka Piłsudskiego Adolf Hitler Platz. Hitlerwetter jednak zawiodła i w czasie uroczystości lało jak z cebra.
Turczynek, 1 września
Wanda Wertenstein, Jan Michalewski, Wspomnienia i zapiski z lat 1939–1953, Pruszków 1999.
W Warszawie trwają przesiedlenia Żydów [...], trwają też obławy na Żydów do różnych robót — słyszałem np. o „werbunku” na tej drodze Żydów do pracy na jakichś zarządzanych przez Niemców folwarkach.
Za to nowe uderzenie w możliwości względnie normalnej pracy dla Żydów stanowi okólnik, wydany dla komisarzy domów żydowskich, zakazujący im zatrudniania Żydów w charakterze rządców względnie nakazujący natychmiastowe ich zwolnienie, oczywiście bez jakiegokolwiek odszkodowania. W ten sposób Niemcy, tak ciągle narzekający na lenistwo Żydów, na ich niezdolność zabrania się do normalnej pracy — odcinają Żydom wszędzie, przy każdej sposobności jej możność. Ale — do takiego stanu rzeczy w znacznej mierze przyzwyczailiśmy się i przestało to już niemal robić jakiekolwiek wrażenie.
Warszawa, 9 września
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Dzisiejsze wiadomości, poczynając od rozgłaszanego przez megafony komunikatu mówiącego o zbombardowaniu Reichstagu i Akademii Sztuk, poprzez wiadomości gazet berlińskich, mówiące o niszczeniu przez Anglików dzielnic mieszkalnych miasta, aż do komunikatów angielskich wymieniających przedmioty bombardowań w Niemczech — wszystko to obudziło nową falę optymizmu. Istotnie, załamywania się ducha w Anglii dotąd nie ma, natomiast prasa niemiecka jest w coraz większej pasji, odpowiadającej chyba zaniepokojeniu wywołanemu angielskimi nalotami i wpływem ich na nastroje ludności.
Sytuacja, w której ludność Berlina oraz szeregu miast niemieckich spędzać musi noc za nocą w schronach, przedstawia dla ustroju opartego na terrorze niebezpieczeństwa większe niż dla ustroju demokratycznego; jeśliby ten stan rzeczy miał się przeciągać — może by wreszcie demokracja wykazała swoje dodatnie strony przy prowadzeniu wojny. Jedno wydaje się pewne: że po zakończeniu wojny Europa będzie zniszczona w nieprawdopodobny sposób.
Warszawa, 11 września
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Nowe rozporządzenie generał-gubernatora [Hansa Franka] normuje jeszcze jedno, dotąd niewyzyskiwane źródło dochodów skarbowych: opodatkowanie hazardu. Zamiast dawnego monopolu loteryjnego rozporządzenie wprowadza monopol gier losowych (Glückspielmonopol). Wykonywanie jego ma polegać na prowadzeniu domów gry (Spielbanken), na zakładaniu automatów gier losowych, wreszcie — na ostatnim miejscu — na urządzaniu loterii.
Wykonywająca monopol pod nadzorem wydziału finansów Generalna Dyrekcja Monopoli jest uprawniona do zakładania spółek lub uczestniczenia w istniejących dla prowadzenia domów gry. Domy te będą miały wyjątkowo jednolitą pod względem „rasowym” klientelę: Niemcom — tak samo młodzieży do 21 lat — wzbronione jest branie udziału w tych grach Żydom — w ogóle wchodzenie do domów.
Opodatkowanie przedstawia się w ten sposób, że opłata monopolowa wynosi 50% wpływów brutto domów gry, z pozostałych zaś kwot, po pokryciu kosztów i przeznaczenie części zysku na rezerwę kapitałową, zużywa się po jednej czwartej na: opodatkowanie kapitału, dotację dla PCK, dotację dla RGO, wreszcie dla Zarządu Miasta na cele opieki społecznej. W ten sposób krzewienie hazardu i ciągnięcie z tego zysków dla skarbu w najordynarniejszy sposób zamaskowano cnotliwymi celami, na które idą ochłapy po zagarnięciu głównego łupu przez Niemców.
Warszawa, 14 września
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Wiadomości gazetowe wskazują dalej na usiłowania nałożenia więzów na niereglamentowany obrót handlowy w ogóle, a zwłaszcza żywnością. Tak więc zarządzenie warszawskiego kierownika wydziału aprowizacji zakazuje bez pozwolenia przywozu nabiału i mięsa kolejkami dojazdowymi — zezwolenia te oczywiście udzielane nie będą, nikt zresztą nie będzie się o nie starał. Dalej podaje gazeta szczegółowe sprawozdanie ze zjazdu kierowników wydziałów kontroli cen w krakowskim wydziale tworzenia cen, oddzielnie artykuł o konieczności jak najostrzejszego zwalczania „lichwy cen” i nakładania za pobieranie nadmiernych cen grzywien. Wszystko to ma się dziać teoretycznie w imię dobra ludności, naprawdę ma służyć zwalczaniu wolnego handlu i ułatwianiu Niemcom zabierania produktów rolnych na ich użytek.
Troska Niemców o rozwój rolnictwa znajduje w dzisiejszej gazecie wyraz w reportażu z zakładu weterynarii w Puławach, a ponadto w opisie zamienionego na zakład hodowli świń warszawskiego ogrodu zoologicznego; za to pocieszono nas, że okazy zwierząt są pod dobrą opieką w... berlińskim ogrodzie zoologicznym.
Warszawa, 15 września
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Znowu dziś był dzień emocji: „łapanie”. Terenem obław było kilka dzielnic: Żoliborz, Grochów, Powiśle, Kolonia Staszica i Lubeckiego, domy różnych spółdzielni na Grójeckiej. Obławy odbyły się z samego rana, o godz. 5–7; odbyły się w ten sposób, że obstawiano domy, po czym obchodzono mieszkanie za mieszkaniem — wymagało to użycia wielkiej ilości sił policyjnych; jak słychać, sprowadzono oddziały policji z Lublina. W wyniku rewizji przeprowadzonych bardzo starannie w mieszkaniach, we wszelkich ubikacjach itd., zatrzymano wszystkich mężczyzn w wieku od 18 do 45 lat, a zdarzały się wypadki zatrzymywania i starszych; na punktach zbornych część zatrzymanych — zatrudnionych w niektórych instytucjach itd. — zwalniano [...].
Charakter obław można by więc, jak się zdaje, określić w ten sposób, że było to łapanie na roboty, ale z szukaniem przy tej sposobności osób podejrzanych politycznie i z wybraniem „podejrzanego” środowiska — inteligencji. Na to wskazuje już wybór dzielnic: na Woli i na Ochocie, jak się zdaje, obław nie było, na Grójeckiej wyraźnie wybrano domy zamieszkiwanie przez inteligencję. I znowu to wrażenie, że się jest przedmiotem polowania, różni krewni i znajomi złapani, i oczekiwanie, jaki będzie ich los.
Warszawa, 19 września
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
W wyglądzie ulicy dziś jedna zmiana: pierwszy dzień nowego podziału pasażerów tramwajowych, z usunięciem Żydów do odrębnych wagonów jako cechą istotną. Te wagony z napisem „Tylko dla Żydów” kursują bądź jako przyczepne, bądź jako pojedyncze motorowe — pierwsze oznaczone są przez zamalowaną w połowie na żółto tarczą numerową, drugie — przez tarczę całą żółtą. Wozy przyczepne zastosowano w dzielnicach żydowskich i idą one zasadniczo w każdym pociągu: przedni wagon pusty, drugi, „żydowski” natłoczony; na innych liniach tramwaje „żydowskie” puszczono jako osobne wozy motorowe, idące dość rzadko, na niektórych liniach zaś nie ma ich wcale. Jeszcze trochę niedogodności, z którymi zrezygnowana ludność już dość łatwo się godzi.
Warszawa, 29 września
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Na tle tych warunków życia opisy różnych dobrodziejstw dla ludności zawarte w „Warschauer Zeitung”, brzmią jak szyderstwo. Dziś np. opisuje gazeta program działalności mającego być otwartym w dn. 6 X „Teatru miasta Warszawy”. Teatr urządzony w gmachu Teatru Polskiego na Oboźnej, a zaopatrzony w rekwizyty pozostałych, spalonych teatrów, ma być oczywiście przede wszystkim teatrem niemieckim, w którym na otwarcie grać ma trupa krakowska, ale który ma mieć też własną stałą trupę; obok tego — widocznie aby wykorzystać i zamortyzować urządzenia teatralne — mają być dawane, i to dwa razy dziennie, przedstawienia polskie, oczywiście odpowiednio dobranego repertuaru: operetki i lekkie komedie. Dyrekcja teatru będzie oczywiście niemiecka, kierownictwo zespołu polskiego ma mieć Igo Sym — chyba jeden z najniżej stojących intelektualnie aktorów warszawskich.
Warszawa, 1 października
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
1. Na podstawie rozporządzenia o ograniczeniach pobytu w Generalnym Gubernatorstwie z dnia 13 września 1940 […] tworzy się w mieście Warszawie dzielnicę żydowską, w której mają zamieszkać żydzi [sic!], mieszkający w Warszawie lub przesiedlający się do niej.
[…]
2. Polacy, mieszkający w dzielnicy żydowskiej, mają przenieść się do dnia 31.10.1940 do pozostałego obszaru miasta. Urząd mieszkaniowy polskiego zarządu miejskiego dokonuje przydziału mieszkań.
O ile w powyższym terminie Polacy nie opróżnią mieszkań w dzielnicy żydowskiej, będą stamtąd wysiedleni przymusowo. W następstwie wysiedlenia przymusowego wolno im będzie wziąć ze sobą tylko pakunek uchodźczy, pościel i przedmioty pamiątkowe.
Warszawa, 2 października
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Naszą lokalną sensacją jest przyjazd [Hansa] Franka. Ulice, stosownie do „wezwań z mocą rozkazów”, poobwieszane chorągwiami. Przygotowania, jak słychać, polegały na dość licznych aresztowaniach, dokonanych wczoraj rano; zwykły objaw towarzyszący przyjazdowi dostojnego gościa. Gazeta opisuje rewię, która ma się jutro odbyć [w rocznicę niemieckiej defilady po zdobyciu Warszawy] i na której, jako ów tajemniczo zapowiadany wysoki przedstawiciel armii, obecny ma być feldmarszałek List. Z uroczystością ma się łączyć zapowiedziane przez Franka już w mowie z 15 VIII przemianowanie Al. Ujazdowskich ze zwykłej „Lindenallee” na „Siegesstrasse”. Ponadto jako gość z Niemiec wziąć ma udział w uroczystościach szef kancelarii Hitlera, [Philipp] Bouhler.
Warszawa, 5 października
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Równocześnie z nowymi ograniczeniami dla Żydów nastąpiło złagodzenie przepisów dla reszty ludności [...].
Że to różnicowanie ludności daje efekt, jest niestety prawdą. Ludność chrześcijańska wykorzystuje niejednokrotnie te możliwości odbijania swych krzywd na Żydach, jakie proponują jej Niemcy. Przy przesiedleniach rodziny chrześcijańskie, pozbawione mieszkań, wskazują Niemcom mieszkania Żydów, o których oddanie proszą, a opowiadano mi o wypadku, kiedy jakaś urzędniczka zwróciła się do komisarza domu żydowskiego, aby usunął z wskazanego przez nią mieszkania Żydów, a jej oddał mieszkanie — na odmowę zaś zareagowała w ten sposób, że zwróciła się do Gestapo, które z początku mieszkanie zrabowało, a potem wysiedliło mieszkańców i poleciło oddać lokal owej urzędniczce.
Warszawa, 6 października
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Dziś wreszcie zjawiły się w polskiej gazecie owe sławne zarządzenia w sprawie zmiany godziny policyjnej. Zarządzenia te, ogłoszone przez [starostę Warszawy Ludwiga] Leista, ale z powołaniem się na samego [gubernatora Hansa] Franka, przesuwają godzinę nocna dla nie-Żydów do 11, dla Żydów natomiast utrzymuję godz. 9 z dodatkowym ograniczeniem — dla mieszkających między murami z zakazem wychodzenia do 8 rano i po 7 wieczorem poza ghetto, dla mieszkających w innych dzielnicach — wychodzenia z domu w ogóle.
Ogłoszono też drugie zarządzenie Leista o zachowaniu się Żydów na ulicy: poza ogólnie określonym obowiązkiem ustępowania Niemcom z drogi, dodaje ono nakaz schodzenia z chodnika „na żądanie”. Zobaczymy, czy dużo będzie żądających tego.
Mimo ogłoszenia tych zarządzeń widziałem dziś o godz. 9 wieczorem tramwaj żydowski nr 18, idący jak latający Holender, bez ani jednego pasażera, nawet nie zatrzymujący się na przystankach.
Warszawa, 9 października
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Znów metodą niemiecką spadł na nas cios silny, a niespodziewany. Przed paru dniami jeszcze zapewniano mnie, że według informacji, jakimi rozporządza [starosta Warszawy Ludwig] Leist i jego biuro, nie przewiduje się żadnych nowych zarządzeń w sprawie tworzenia ghetta, w szczególności zaś — zarządzeń o wysiedlaniu z niego polskiej ludności chrześcijańskiej. Tymczasem dziś nadawany przez megafon komunikat zawierał obwieszczenie Fischera o utworzeniu w Warszawie trzech dzielnic mieszkalnych — niemieckiej, polskiej i żydowskiej, i obowiązku wyprowadzenia się polskiej ludności, tj. chrześcijańskiej, z dzielnicy żydowskiej. Jest wyznaczony termin na dobrowolne przeprowadzki — do 31X. [...]
Podanie dziś tej wiadomości nie jest zresztą przypadkiem: wybrano na ten cel dzień uroczystego święta żydowskiego, Sądny Dzień, podobnie jak pamiętano, żeby na te dwa dni właśnie łapać Żydów mężczyzn, a dziś podobno i kobiety, na różne roboty. Zarządzenie jednak bije w ludność chrześcijańską również bardzo boleśnie — dla dziesiątków tysięcy rodzin konieczność przeniesienia się do innej dzielnicy, i to w warunkach zbiorowej wędrówki, kto wie, czy z prawem zabrania wszystkich rzeczy, oznacza zupełną ruinę, utratę zarobków itd. Dla ludności żydowskiej znów usuwanie z przeznaczonej dla Żydów dzielnicy chrześcijan, polepszając możliwości mieszkaniowe, stawia za to widmo największego niebezpieczeństwa: zamknięcie ghetta. Toteż wśród ludności, do której te wiadomości doszły, zapanowało powszechne przygnębienie połączone przy tym z poczuciem zupełnej niepewności, zwłaszcza w związku ze sposobem ogłoszenia rozporządzenia.
Warszawa, 12 października
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Mimo uspakajających komunikatów niemieckich ludność polska w dzielnicy niemieckiej słusznie czuje się zagrożona: wysiedlanie stamtąd bynajmniej nie ustało, dziś np. odbywało się na ulicy Klonowej i Bagateli. Toteż z różnych punktów dzielnicy niemieckiej ludność, nie czekając na rugi, woli się sama wynosić.
Nieporównanie większy ruch zaczął się jako wymiana ludności między dzielnicą polską a żydowską. Jest on jeszcze nieskoordynowany: są punkty, gdzie zarówno ludność żydowska, jak i chrześcijańska szykuje się do wyprowadzenia; w innych znów, przeznaczonych do ewakuacji ludności chrześcijańskiej, ta nie rusza się z miejsca, licząc, że jeszcze będą zmiany — tak jest zwłaszcza na ulicach bliższych granicy ghetta, np. na Siennej, na Chłodnej. Porozumienia w sprawie zamiany mieszkań zaczęły się już jednak na wielką skalę, a także zaczęły się już w szerokich rozmiarach przeprowadzki. Bez oglądania się na przepisy, zabraniające zabierania mebli, zarówno z jednej, jak z drugiej strony ciągną różne pojazdy naładowane tłumokami, sprzętami i meblami: wózki ręczne, popychane często przez właścicieli dobytku, wózki rowerowe, wielkie wozy. Właściciele tych rzeczy oczywiście ryzykują ich utratę — ale wiele już do stracenia nie mają: i w większości wypadków ratują w ten sposób swe mienie, bo zatrzymywanie wózków zdarzało się, dotąd przynajmniej, tylko bardzo rzadko. Widocznie jednak większość Niemców zachowuje się tylko biernie, nie występuje przeciw grabieżom i znęcaniu się, ale też zostawia udział w tym wybranym jednostkom!
Warszawa, 14 października
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Wiadomości z teatru wojny stają się coraz bardziej monotonne. Nikt już prawie nie wierzy w rychłe jej zakończenie i w szczęśliwy dla nas jej wynik. Przedwczoraj wielkie poruszenie wywołała wiadomość o utworzeniu getta w Warszawie i o nakazanym w związku z tym przesiedleniu Polaków i Żydów do końca tego miesiąca. Wczoraj rozeszła się pogłoska, że zarządzenie to zostało wstrzymane na pół roku. Podejrzewam, że wyszła ona od Żydów.
Grodzisk Mazowiecki, 17 października
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
[...] dziś rano umówiłem się z Dąbkowskim, że pójdziemy po obiedzie na cmentarz. Najpiękniej udekorowane kwiatami i oświetlone lampkami były groby naszych żołnierzy poległych i zmarłych w szpitalu podczas tej wojny. Kręciło się tam mnóstwo ludzi. Groby żołnierzy niemieckich były również oświetlone przez jakiś niemiecki komitet, ale stały na nich tylko po dwie lampki i nie było żadnych zwiedzających. Po wieczerzy długo gawędziliśmy z majorem Hryniewiczem. Na sali siedziało sporo żołnierzy niemieckich. Zachowywali się bardzo cicho i spokojnie. Spałem u Dąbkowskiego. W nocy słychać było maszerujące bez przerwy kolumny wojska. Jechały na wschód.
Grodzisk Mazowiecki, 2 listopada
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Wybrałem się do Warszawy [...]. Z kolejki przesiadłem się od razu do tramwaju numer dwadzieścia siedem, jadącego na Żoliborz. Musiałem dwa razy przejeżdżać przez getto w przededniu zamknięcia. Były tam takie tłumy ludzi na chodnikach i na jezdniach, jakby się odbywała bezustanna demonstracja. Przy przechodzeniu przez ulicę wszyscy Żydzi obnażali głowy. Tramwaj dwukrotnie był rewidowany przez żandarmerię w poszukiwaniu artykułów spożywczych. Podobno już kilku przekupniów chrześcijan zastrzelono. Na jednym położono chleb i masło dla odstraszenia innych. Śmierć ponieśli bodaj ci, którzy odmówili wypełnienia upokarzających praktyk. Schwytanym przekupniom bowiem kazali Niemcy całować Żydów w obnażone pośladki. Jednej babie kazano lizać Żyda w wysmarowany jej śmietaną zadek.
Warszawa, 25 listopada
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Niewątpliwie jednym z najważniejszych celów moralnych każdej działalności pomocy musi być dążenie, by oszczędzić stanu rozpaczy tysiącom ludzi i ich dusze i myśli możliwie w równowadze utrzymać.
To powinno być właściwie celem wszystkich rozumnych i przemyślanych państwowych zarządzeń. Nastrój bowiem duchowy ludności stanowi niewątpliwie podstawę społecznego porządku. Rozkaz i zakaz muszą być tylko środkami pomocniczymi. To zapatrywanie zapewne nie zdziwi Waszej Ekscelencji jako znanego prawnika.
Nie biorąc pod uwagę żadnych politycznych przesłanek, uważam za me prawo, ale i także poważny obowiązek, który z wykonywania opieki nad nieszczęśliwymi wypływa i ofiar bezpośrednich tej wojny dotyczy, zwrócić się do Waszej Ekscelencji. […]
Niepomierna liczba ludzi, którzy od swych rodzin, od normalnego bytu i działania oderwani zostali, ciąży na samopoczuciu społeczeństwa polskiego i pogrąża je w najgłębszą żałobę.
Ja przyłączam się do nich wszystkich w oczekiwaniu i nadziei, że Wasza Ekscelencja wspaniałomyślnie postąpić zechce.
Oczekujemy złagodzenia nieszczęśliwego losu, który jest udziałem ich ukochanych.
Oni są wszyscy pełni nadziei, że ze względu na nadchodzącą uroczystość największego chrześcijańskiego święta Bożego Narodzenia otworzą się szeroko drzwi więzień, przynajmniej dla tych, którzy sądownie nie są powołani. Noc święta przecież rozbrzmiewa na świecie całym od pieśni pełnych radości i zgody. Jako prezes Rady Głównej Opiekuńczej czuję się do tego powołanym, by do humanitarnych i chrześcijańskich uczuć Waszej Ekscelencji zaapelować. Oby te uczucia wzięły pod uwagę stan społeczeństwa polskiego i znalazły szlachetny i podniosły wyraz tej chwili.
Kraków, 12 grudnia
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
Wczoraj ociepliło się nieco i wiał zachodni wilgotny wiatr. W nocy spadł miękki śnieg. Po obiedzie byłem w Grodzisku, gdzie kupiłem rury do piecyka po 3,50 kawałek. U Dąbka nic nowego. Chleba nie ma zupełnie, rano był po 5,50 bochenek razowego. Żandarmeria urządza po bramach zasadzki na przekupni, wożących chleb kolejką. Aresztują ich i zabierają do Warszawy. Rewiduje się nawet robotników jadących do pracy.
Grodzisk Mazowiecki, 9 stycznia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Warszawa zawalona śniegiem, który sterczy na chodnikach w postaci pagórków. Na każdym rogu gra jakaś orkiestra, śpiewa jakiś tenor arie operowe lub też zespół weteranów czy inwalidów z ostatniej wojny okropnie fałszuje różne pieśni patriotyczne czy wojskowe. Niektórzy z nich niewątpliwie pokupowali sobie mundury, a nawet kule dla poruszania serc rodaków. Wszędzie wielka trwoga wskutek masowych aresztowań na nie znaną dotychczas skalę. Aresztuje się, rzecz dziwna, podobno głównie osoby, które współpracowały w jakikolwiek sposób z Niemcami, a więc urzędników magistrackich, oficerów policji i pracowników rozmaitych urzędów. Ma się ich osadzać w poprzednio opróżnionym Pawiaku, a później wywozić do Niemiec.
Warszawa, 17 stycznia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Rano byłem na mszy i w Milanówku, potem poszedłem do Grodziska po zakupy, głównie po słoninę. Chciałem też dostać koniny, ale jatka była zamknięta. W ogóle w Grodzisku panował nieopisany chaos w związku z przesiedlaniem się Żydów do Warszawy. Mają oni prawo zabierać z sobą rzeczy do 14 bm. wyprzedają więc rzeczy za bezcen. Kupują głównie chłopi, którzy w tym celu zjeżdżają do miasteczek. W życiu gospodarczym wywołało to taki chaos, że u Dąbka nie było w restauracji nic do zjedzenia.
Grodzisk Mazowiecki, 4 lutego
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Wybrałem się z Marysieńką do Grodziska. Chciała ona dokupić rur do piecyka, żeby go przenieść do innego pokoju. W mieście targ był wyjątkowo ożywiony, bo wszyscy chłopi przyjeżdżali, żeby kupować meble od Żydów. Poszliśmy również do znajomego kamasznika, gdzieśmy widzieli piecyk, ale rur nie dostaliśmy, bo mają wyjeżdżać dopiero za dwa dni. W domu zastaliśmy babcię, która zaraz zresztą odjechała. Za nią zakręciła się Andzia i uciekła, widocznie podniecona opowiadaniem o exodusie Żydów.
Grodzisk Mazowiecki, 5 lutego
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
W południe jak zwykle wybrałem się do Grodziska po chleb i po mleko. Na ulicach pusto, a na targu cicho jak w kościele, gdyż już prawie wszyscy Żydzi wynieśli się do Warszawy. Tymczasem komisarz wiejski Lissberg wydał zarządzenie, że Żydom nie wolno opuszczać miasta i że wszelkie patrole mają rozkaz strzelać do każdego Żyda napotkanego poza miastem. W Wiskitkach kilku już w ten sposób zabito. Wieczorem ściągnięto rezerwę policji i urządzono obławę na pozostałych Żydów, żeby ich ściągnąć wszystkich na jedno podwórko. Na ich miejsce ma przybyć do Grodziska sześć tysięcy wysiedlonych Polaków z Dąbrowy Górniczej.
Grodzisk Maziwuecju, 7 lutego
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Rano przybyła […] nasza policja z rozkazem odstawienia nas do dzielnicy [żydowskiej]. Pokazałem im papier, podpisany przez władze niemieckie. Byli to policjanci z Saskiej Kępy, znali nas od wielu lat, żona leczyła ich dzieci. Zachowywali się z idealną delikatnością. Starszy przodownik, całując moją żonę po rękach, mówił, że wolałby chwytać bandytów, niż robić nam taką przykrość. […]
Naprędce spakowaliśmy trochę rzeczy i trochę żywności. W dwu dorożkach w asyście policji udaliśmy się za granicę „państwa żydowskiego”. Padał deszcz, było błoto. Dorożki nie miały prawa wjazdu do obcego państwa, należało się przesiąść do dorożki niearyjskiej. Żołdak [niemiecki] stojący na straży, kazał nam rzeczy zrzucić w błoto i otworzyć walizki. Zabierał wszystko, co mu się podobało. Zagrabił środki żywności wraz z plecakiem. I mydło, i bielizna żony mu się spodobała. Przecież to naród miłujący ziemię i krew. Miłość do cudzej własności cechuje przecież Żydów. W walizce pomiędzy innymi była moja książka, wydana przez akademię w Heidelbergu. Pyta, co to jest. Powiadam, że to książka pisana przeze mnie, gdy byłem urzędnikiem niemieckim. Odpowiada: „Jetzt bist du aber nur ein Jude”. I kradnie dalej. Asystujący przy tym policjant żydowski mówi: „Niech pan nic nie mówi, to bardzo porządny Niemiec… inni zabierają wszystko”.
Warszawa, 28 lutego
L. Hirszfeld, Historia jednego życia, Warszawa 1946.
Ponieważ:
1. Dobrowolna służba Polaków pod komendą niemiecką jest zdradą narodową.
2. Służba pomocnicza dla policji (żandarmerii) może być zmuszona do czynów hańbiących dobre imię Polaków.
3. Żaden dobrowolnie wstępujący do tej służby nie ma gwarancji, że nie będzie wywieziony w głąb Niemiec, czy do innego kraju, przez co Polska będzie pozbawiona wojskowo wyszkolonych ludzi tak jej potrzebnych, gdy rozgorzeje walka z okupantem.
4. Każdy Polak, wstępujący do służby niemieckiej zwalnia jednego Niemca na front walki z naszymi sprzymierzeńcami i opóźnia przez to nasze zwycięstwo oraz odbudowę Niepodległości.
5. Rząd Polski, przebywający na obczyźnie, już w roku ubiegłym polecił wstrzymać się od wszelkich, choćby tylko pozorów, współdziałania w antyżydowskiej akcji, organizowanej przez Niemców.
6. Wróg niemiecki wykorzysta tę służbę pomocniczą, aby pokazać całemu światu, że współpracujemy z nim w niszczeniu Żydów i będzie usiłował skompromitować nas wobec zagranicy –
przeto czynniki wojskowo-organizacyjne na obszarze kraju, działające z ramienia Rządu Polskiego na obczyźnie, wzywają wszystkich Polaków, aby kategorycznie odrzucili myśl zaciągania się w szeregi służby pomocniczej dla policji (żandarmerii) niemieckiej.
Warszawa, 6 marca
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
W Grodzisku byłem po raz pierwszy w świeżo założonym sklepie niemieckim tego samego Niemca, który ciągle pije u Dąbka i straszy Polaków pistoletem. Dostałem tam skumbrii i świec na bon. Byłem też z Marysieńką w mleczarni u Borkowskiego, żeby mi dał jakieś zajęcie. Codziennie dostaję tam dwa litry odciąganego mleka. Mleko tłuste oraz masło są tylko dla Niemców. Z Polaków jeden jedyny burmistrz Radgowski dostaje kilo masła na miesiąc, podczas gdy samotny szofer Niemiec dostaje 4 kilo tygodniowo. Również przy wydawaniu jaj na kartki Polacy dostają po jednej sztuce, a Niemcy po 24.
Grodzisk Mazowiecki, 17 marca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Roznosiłem wezwania po Nadarzyńskiej i po jej bocznicach. Niemcy ciągną na wschód nie tylko już pociągami, ale i drogami. Spotkałem jeden batalion na rynku. Byli to bardzo młodzi chłopcy, bardzo wątle i nędznie się prezentujący. Niemcy grodziscy twierdzą, że w poniedziałek rozpocznie się wojna z bolszewikami.
Grodzisk Mazowiecki, 4 kwietnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Roznosiłem zawiadomienia po Królewskiej i bocznicach. Na Okrężnej ujrzałem po raz pierwszy w tym roku bociana, kleczącego na gnieździe. Przekonałem się, że polscy Niemcy mają wielki strach przed wojną na wschodzie. Pociągi wojskowe jadą w dalszym ciągu. W Grodzisku zaciemniają stację i wozownię kolejki.
Grodzisk Mazowiecki, 5 kwietnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
W Grodzisku, skąd po zameldowaniu się wyjechałem, zastałem ruch całkiem przyfrontowy. Ulicami przeciągała ciężka artyleria i wozy wojskowe w różnych kierunkach. Wszyscy przechodzący oficerowie i żołnierze byli uzbrojeni i zaopatrzeni w maski gazowe. Na dworcu ciemno, gdyż szyby zaklejono czarnym papierem.
Grodzisk Mazowiecki, 7 kwietnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Po wsiach Niemcy wszystko zabierają, głównie zboże, kartofle i bydło. Niektóre wsie są ogołocone doszczętnie. Opowiadał nam dr Snacki o dramatycznej scenie w Goraju. Gdy Niemcy grasowali tam, jedna kobieta schwyciła duży bochenek chleba, przycisnęła go skrzyżowanymi rękoma do piersi i za nic nie chciała oddać. Żołnierz strzelił do niej. Upadła na ziemię, lecz chleba nie puściła. Wówczas dobito leżącą poprzez trzymany chleb. I tak ją pochowano, z bochenkiem zakrwawionego chleba.
Szczebrzeszyn, 3 czerwca
Zygmunt Klukowski, Zamojszczyzna, t. 1: 1918–1943, Ośrodek KARTA, Warszawa 2007.
Dzień wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej zastał mnie w Krakowie, gdzie z powodu tego faktu wiadomego już od samego rana i w naszym pojęciu wielkiej wagi dla naszej przyszłości, wiele osób odwiedziło mnie z Księciem Metropolitą na czele. [...]
Wiem, że dnia tego byliśmy wszyscy w nastroju dziwnie radosnym, zdawało się nam wszystkim, że w fakcie samym wypowiedzenia wojny pomiędzy dwoma naszymi największymi wrogami ma to zupełnie nawet logiczne i rozumowe oparcie. Wszyscy byli zupełnie jednomyślni co do tego, że fakt ten musi przynieść ze sobą zasadniczą zmianę stosunku okupanta niemieckiego do Polaków — nikomu w głowie nie postało, że Sowiety mogą, po próbie finlandzkiej szczególnie, nie być pobitymi przez Niemcy, wierzono, że wejdą one w głąb Rosji bez oporu i jedynie wspominano o tym, co kiedyś mnie mówił von Wuhlisch, że Rosja posiada 47 tysięcy aeroplanów i w tym 7000 „wściekłych kobiet”, pilotek, które na Berlin jak chmura spaść mogą. Jakże te wszystkie myśli i przekonania dalekimi od rzeczywistości się okazały.
Już odezwa generalnego gubernatora dra Franka do ludności GG była powodem wielkiego zawodu — nie zdobył on się nawet na to, by w tej chwili Polaków nazwać Polakami, a chrześcijańskie posłannictwo tej wojny podawał w takiej formie, która nikomu do przekonania trafić nie mogła.
Kraków, 22 czerwca
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
[...] obudziła mnie nad ranem kanonada artyleryjska. Po obiedzie udało mi się zasnąć. Obudzono mnie, gdyż przyszedł Fagas. Opowiadał o bliskim wybuchu wojny. Wtem zjawiła się Marysieńka z wiadomością, że wojna wybuchła już o trzeciej z minutami i że wydano o tym dodatek nadzwyczajny. Wieczorem przyjechał z tą samą wiadomością na rowerze Groszewski. Był zresztą tak pijany, że nie można się było od niego dowiedzieć żadnych szczegółów oprócz tego, że Niemcy bombardowali szereg miast na Ukrainie i na Krymie.
Grodzisk Mazowiecki, 22 czerwca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Nareszcie skończyło się gorsze od wszystkiego oczekiwanie. Od rana wybrałem się do Grodziska. Pojechałem tramwajem do Groszewskiego po obierki. Wszędzie radość z powodu wszczęcia wojny, która przyniesie nam zjednoczenie. [...] Po godzinie szóstej odbył się pierwszy nalot dwóch bolszewickich samolotów na Warszawę. Na Zygmuntowskiej trafiono bombą dwa wagony piątki, gdzie miało zginąć wielu Polaków i dwóch Niemców. Pracowaliśmy potem w ogrodzie. Słychać było bliską kanonadę i wybuchy bomb.
Grodzisk Mazowiecki, 23 czerwca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Zaraz po śniadaniu wybrałem się do Grodziska. Ogromna masa pogłosek i wieści. Najbardziej smutne, że Warszawa jest znów bombardowana przez bolszewików. Bomby miały spaść na Krakowskim Przedmieściu przed apteką Wendy, na pałac Rady Ministrów, na Niecałej, na Placu Teatralnym, na Pradze, na Woli i na Okęciu, gdzie miała zostać trafiona wieża obserwacyjna. Konduktorzy i kolejki mówią o trwającym bombardowaniu Warszawy, Czystego i Ursusa, wskutek czego pociągi mają chodzić tylko do Pruszkowa. Mimo to widać ciągle przejeżdżające transporty wojskowe. Pod niebem wyją samoloty. Niemieckie aparaty lecą nisko. [...] Gdy wracałem do domu, ciągle słyszałem bliższe czy dalsze wybuchy, świadczące o ciągłych nalotach bolszewickich. Zdaje mi się, że jedna bomba padła w Grodzisku.
Grodzisk Mazowiecki, 24 czerwca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Od rana wybrałem się z Borkowskim do Wesołej obejrzeć plac. Idąc ciągle słyszałem odległą kanonadę. Warszawę zobaczyłem po raz pierwszy od wybuchu wojny z bolszewikami. Wszędzie widać przygotowania do obrony przeciwlotniczej i przeciwpancernej. Na kamienicach koło Dworca Głównego, na wieżyczkach mostu Poniatowskiego, na kracie mostu Kierbedzia ustawiają armatyprzeciwlotnicze. Na Pradze widziałem wykopane przyczółki mostowe i masy kozłów hiszpańskich. To samo wszędzie za Warszawą.
Warszawa. 7 lipca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Warszawa przeżyła drugi nocny nalot, jeszcze straszniejszy niż pierwszy. W domu nikt nie spał z wyjątkiem mnie, który znowu obudziłem się nic nie wiedząc już po wszystkim i spałem do rana. Nazajutrz pojechałem o siódmej rano do szkoły na Saską Kępę. Już wtramwaju jakiś grubas opowiadał swoje wrażenia, gdy go alarmm przychwycił przy ostatnim pociągu. Na placu Trzech Krzyży, gdzie uciekł rikszą, naliczył 213 wybuchów. Bombardowano sejm, gdzie są koszary policji, oraz dzielnicę niemiecką nad Wisłą. Kolejka dojechała tylko do Grójeckiej, dalej bowiem tor przy Chałubińskiego został zasypany gruzami kamienicy. Wzdłuż całej niemal Alei Jerozolimskiej widać były ślady bombardowania. Widziałem zbombardowane jakieś zakłady samochodowe naprzeciw Towarowej, uszkodzone domy koło szpitala Czerwonego Krzyża i spalone dwa pawilony szpitala Dzieciątka Jezus. W ogóle najwięcej podobno dostało się szpitalom. Po tym drugim nalocie w Warszawie wybuchła pierwsza w tej wojnie panika. Gdy wracałem o pierwszej ze szkoły, gdzie miałem tylko jedną lekcję, kolejka była przepełniona, tak że policja odrywała uwieszonych. Pod wieczór podobno żandarmeria powstrzymywała uciekające tłumy, a kolejki chodziły tylko do Komorowa.
Warszawa, 4 września
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
[Tego dnia] przybyłem do redakcji około godz. 14.25. Odebrałem paczkę z prasą, wsiadłem do tramwaju i dojechałem do pl. Narutowicza, a stamtąd skierowałem się na ul. Kaliską. Spieszyłem się bardzo i zapewne dlatego wchodząc do bramy, nie zważyłem nic specjalnego. Skręciłem na klatkę schodową i szybkim krokiem udałem się na drugie czy trzecie piętro. Zadzwoniłem dwa razy i drzwi się otworzyły. Zmęczony, podałem mu szybko paczkę, mówiąc: „Bierz, bo to ciężkie i nie mam już siły”. Odebrał ode mnie paczkę i zamknął drzwi. Wtedy dopiero zobaczyłem jeszcze dwóch cywilów z pistoletami skierowanymi we mnie.
Wprowadzono mnie do pokoju, właściwie wepchnięto. Jeden z gestapowców zrewidował mnie. [...]
Nie reagowałem na pytania stawiane w języku niemieckim. Do przesłuchania włączył się więc tłumacz. Na pytanie, skąd dostałem paczkę i pocztę, odpowiedziałem, że na rogu dał mi je jakiś gość i prosił o przyniesienie do tego mieszkania. Dał mi za to 100 zł. Reakcja ze strony gestapowców — śmiech i uderzenia z tyłu kolbą pistoletu. Ponieważ stałem koło tapczanu, automatycznie padałem na tapczan. Przesłuchanie trwało do godz. 17. Po mnie nikt już nie przyszedł. W zamkniętym pokoju znajdowało się chyba jeszcze 9 osób wraz z gospodarzami. [...]
Z mieszkania wyprowadzono mnie związanego. Staczałem się po schodach. Wpakowano mnie do samochodu osobowego na tylne siedzenie, w środek między dwu gestapowców, trzymających pistolety w rękach. Przy kierowcy trzeci. Zawieziono mnie na Pawiak.
Warszawa, 9 września
Wspomnienia więźniów Pawiaka 1939-1944, Warszawa 1964.
Po śniadaniu cela została otwarta i wyprowadzono mnie w kierunku wyjścia. Wychodząc z sutereny, usłyszałem głośny krzyk, tupot nóg i zobaczyłem wysokiego SS-mana z pejczem w ręku, z fajką w zębach. Biegnących koło niego więźniów smagał pejczem, a więźniowie starali się przemknąć jak najszybciej, aby uniknąć razu. [...]
Mnie i kilku więźniów przeprowadzono następnie do kancelarii, skąd po sprawdzeniu personaliów zostaliśmy odtransportowani do karetki więziennej.
Jazda samochodem poprzez ulice Warszawy minęła szybko. Wejście do gmachu Gestapo [w alei Szucha] robiło ogromne wrażenie. Więźniów sprowadzano do podziemia, gdzie znajdowały się słynne „tramwaje” — poczekalnie. Po krótkim oczekiwaniu więźniowie byli doprowadzeni do odpowiedniego referenta prowadzącego sprawę.
Przesłuchiwany byłem przez tych samych gestapowców, co przy aresztowaniu, w obecności jakiegoś cywila. W dalszym ciągu nie reagowałem na pytania w języku niemieckim. Pozwalało mi to na wykorzystanie czasu tłumaczenia z języka polskiego i z niemieckiego na zastanowienie się. Wykorzystywałem także różnice tłumaczenia moich wyjaśnień i nietłumaczone uwagi gestapowców. Wszystko to odbywało się przy akompaniamencie bicia bykowcem po głowie, plecach i gdzie popadło. Upadki na ziemię potęgowały wściekłość gestapowców, lecz zmuszały do większych przerw w przesłuchaniach.
Moja taktyka obrony polegała na niezaprzeczaniu faktom, na które gestapowcy mieli konkretne dowody; inne rzeczy przypisywałem „Chomikowi” [był to mój pseudonim].
[...] Na pytania, gdzie spotykałem się z „Chomikiem”, podawałem miejsca publiczne: domy, szalety, place itd. Dokładnie określiłem, jak wygląda, starając się, aby opis nie przypominał, nawet w przybliżeniu, któregoś ze znajomych. Po powrocie do celi odczułem zadowolenie, że siedzę w izolatce. Pozwoliło mi to bez przeszkód odtworzyć złożone zeznania.
Warszawa, 12 września
Wspomnienia więźniów Pawiaka 1939-1944, Warszawa 1964.
Przez cały tydzień miałem lekcje od ósmej. Ponieważ muszę wychodzić z domu na kolejkę już dwadzieścia przed ósmą, więc trzy noce spałem u Salonich. Z czwartku na piątek miały miejsce dwa nocne alarmy. Słychać było przelatujące samoloty, ale bomb nie rzucono. Z piątku na sobotę w nocy jeden samolot rzucił trzy bomby przed mostem linii średnicowej i uszkodził tor oraz słup z przewodami elektrycznymi. Przerażenie po pierwszych nalotach już minęło, ale podczas alarmu po raz pierwszy w czasie tej wojny byłem świadkiem niezwykłego zdenerwowania, prawie popłochu.
Warszawa, 12 września
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
§4 b)
(1) Żydzi, którzy bez upoważnienia opuszczają wyznaczoną im dzielnicę, podlegają karze śmierci. Tej samej karze podlegają osoby, które takim żydom [sic!] świadomie dają kryjówkę.
(2) Podżegacze i pomocnicy podlegają tej samej karze jak sprawca, czyn usiłowany karany będzie jak czyn dokonany. W lżejszych wypadkach można orzec ciężkie więzienie lub więzienie.
(3) Zawyrokowanie następuje przez Sądy Specjalne.
Warszawa, 15 października
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
W Warszawie błoto. [...] Panuje tak silny tyfus plamisty, że notują już ponad tysiąc zachorowań tygodniowo wśród ludności aryjskiej. W getcie podobno już zgubiono statystykę. Ponieważ epidemia wystąpiła również i w wojsku, władze wzięły się energicznie do dzieła. Zaprzęgnięto też do pracy pofesora Weigla ze Lwowa. Gorzej jednak, że na froncie miała się pojawić dżuma.
Warszawa, 27 października
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Na ulicy ciągle spotykam oddziały jeńców bolszewickich. Są to chłopy wielkie i dobrze odżywione, odziane dostatnio w wysokie buty, grube szynele i futrzane pikielhauby z nausznikami. Znowu wysiedlono kilka domów obok koszar. Jednego ucznia, który dał bolszewikowi papierosa, zamknięto w więzieniu. Zresztą Piotrków pokryty jest napisami: Polska zwycięży.
Piotrków Trybunalski, 14 listopada
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Większość to zmory, upiory dawnych ludzi, to nędzne łachmany, opłakane resztki „bywszego” człowieczeństwa. [...] A przy tym ten nędzny, zastrachany wzrok jakby ściganego zwierzęcia, niespokojny, apatyczny i zrezygnowany. [...]
Na ulicach bezskutecznie wydzierają się umierające z głodu dzieci. Wyją, błagają, śpiewają, zawodzą, drżą z zimna, bez bielizny, bez odzieży, bez obuwia, w łachmanach, workach, szmatach, obwiązanych sznurem dokoła nędznego szkieletu, spuchnięte z głodu, zniekształcone, na pół przytomne, w piątym roku życia już zupełnie dojrzałe, ponure i zniechęcone, jak starcy.
Getto warszawskie, 7 grudnia
ŻIH Warszawa, Archiwum Ringelbluma, sygn. 428.
Z Żydami [...] trzeba tak czy owak zrobić koniec. [...] Wiem o tym, że krytykuje się niejeden krok podejmowany teraz w Rzeszy przeciwko Żydom. Świadomie i wciąż usiłuje się [...] mówić o okrucieństwie, surowości itd. [...] Litujmy się z zasady tylko nad narodem niemieckim, poza tym nad nikim na świecie. Tamci też nie mieli dla nas litości. Jako stary narodowy socjalista muszę też powiedzieć, że gdyby plemię żydowskie w Europie miało przeżyć tę wojnę, podczas gdy my dla zachowania Europy poświęcamy swą najlepszą krew, wojna ta byłaby tylko połowicznym sukcesem. Dlatego też stosunek mój do Żydów opiera się na nadziei, że przestaną oni istnieć. [...] Generalne Gubernatorstwo trzeba tak samo opróżnić z Żydów jak Rzeszę.
Kraków, 16 grudnia
Okupacja i ruch oporu w dzienniku Hansa Franka. 1939–1945, oprac. S. Płoski, t. 1, Warszawa 1970.
W Grodzisku spodziewają się nowych aresztowań, gdyż w magistracie urzęduje gestapowiec, który zamknął się w oddzielnym pokoju, gdzie studiuje księgi meldunkowe, wypytując zwłaszcza o wszelkich radnych, ławników i innych działaczy przedwojennych. Z drugiej strony mnożą się rabunki. W Grodzisku siedzi pod kluczem banda volksdeutcherów z jakimś Liekiem na czele. Został on usunięty z żandarmerii w Łodzi i zaczął u nas na swoją rękę rekwirować po drogach. [...] Do Haberlego przyszli w Warszawie dwaj żandarmi z polskim policjantem i zabrali mu kosztowności, brylanty oraz 6 tys. rubli w złocie. Gdy chciał zadzwonić w tej sprawie do żandarmerii, wyjęli granaty ręczne i zagrozili, że i siebie, i jego zabiją. [...] W Warszawie podczas zaciemnienia podobno się odbywają bezustanne rabunki.
Grodzisk Mazowiecki, 19 grudnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Gdy przy kolacji poruszono temat aktualny końca wojny — moi towarzysze każdy po kolei wypowiadali swe zdanie — pan Młynarski posunął się nawet tak daleko, że w sposób nadzwyczaj misterny, a przez to i bardziej przekonywający, podał wyliczenie matematyczne ustalające koniec wojny na 16 listopada roku 42-go. Gdy po tych wywodach, opartych niemal na metafizyce, ja miałem wypowiedzieć swe zdanie, nie chciałem pozostać w tyle i oświadczyłem, że aczkolwiek wiem na pewno i z najpewniejszego źródła, kiedy najdokładniej wojna się skończyć musi, ale niestety, związany jestem tajemnicą, tego wyjawić nie mogę. Naturalnie pobudziłem tym ciekawość wszystkich, którzy naciskali mnie bardzo, by tę tajemnicę jednak uchylić. Zrobiłem wtedy eksperyment dość niezwykły, bo pod sekretem największym każdemu z osobna powiedziałem, że mnie się śniło, że koniec wojny nastąpi dnia 18 września. Bałem się chwilę, że będzie mi za złe wzięty mój żart niewinny, tymczasem, o dziwo, w Krakowie lotem błyskawicy termin 18 września został ustalonym jako najpewniejszy termin zbliżającego się końca wojny! Tak w poważnym mieście Krakowie powstawać umiały plotki i tak dotrzymywano powierzonych sobie tajemnic.
Kraków, 31 grudnia
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
W środę rano pojechałem do Warszawy. Jechałem [...] z Saskiej Kępy przez getto. Uderzyła mnie panująca tam pustka. Mury i parkany pokryte są nielegalnymi napisami. Na Pradze jest nawet wielki napis: „Hitlerku, nie wygrasz wojny w żydowskim futerku”. [...] Nocowałem u Saloniego. W nocy był alarm lotniczy.
Warszawa, 11 kwietnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Zrobiło się chłodno. Od tygodnia wieją wiatry północno-wschodnie. Parę dni temu przepadywał lekko deszcz ze śniegiem. Wczoraj rano był szron i przymrozek przeszło 2 stopnie. Dziś jest mglisto i ciągle mży. Temperatura około 5 stopni. Mówią, że w Grodnie i w Białymstoku panują mrozy i śnieg. Ten niespodziany napływ zimna określają ludziska: „Stalin dmucha”. Na początku tygodnia: w piątek, sobotę, niedzielę, było jeszcze słonecznie, potem jednak zachmurzyło się i tylko czasem przebłyskiwało słońce. Dziś było mroczno przez cały dzień.
Grodzisk Mazowiecki, 1 maja
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Ponieważ wielu Polaków nie pojechało do Niemiec i kryją się po norach (nie śpiąc w domach), dziś wybębniono sankcje karne: w tych domach, z których kandydat nie wyjechał, będą Niemcy zabierać wszystko co użyteczne, rodzinom zaś grozi wyjazd do lagrów.
Niemcy nie cierpią cyrylicy alfabetycznej w pismach ukraińskich, nakazali więc wszystkie tabliczki przy furmankach przepisać na alfabet „polski”. Hajdamaków to boli wielce, bo przynajmniej tyle mieli Ukrainy, co na tablicz¬kach. Ale trudno — bębnił dziś posłaniec gminy, że „tabłyczki majut buty pysani po łatyńsku”.
Udręczeniem wielkim dla polskiego gospodarza są te stałe forszpany [prace przymusowe], na jakie gonią. Dzień po dniu od roku fura za furą (zawsze polskie) wiezie kloce sosnowe z lasu do miejscowego tartaku. Niemcom potrzeba polskiego drzewa i desek z tartaku w Oleszycach. W lesie odbywa się żywicowanie, tj. wyciąganie soków drzewnych na różne tłuszcze i smary.
Oleszyce, 18 czerwca
Ks. Józef Mroczkowski, Wojna w Oleszycach, „Karta” nr 24/1998.
Punktualnie o godz. 12 pierwszy adiutant dra Franka, major Keith, zastukał do drzwi, przez które miał wejść generalny gubernator, drzwi te otworzyły się. Na salę wszedł dr Frank, zdążając do środka sali z ręką wyciągniętą w mym kierunku. Uprzejmie mi ją podawszy i w paru słowach podkreśliwszy zadowolenie, że mnie „nareszcie widzi”, poprosił o przedstawienie mu członków Rady, potem zaś przedstawił mi członków rządu. Po dokonaniu tych protokólarnych formalności zaczął się jakby duet mój z drem Frankiem, który rozpoczął on krótkim przemówieniem wypowiedzianym w tonie wielkiej uprzejmości i z dużą swadą oratorską. Głównym punktem tego przemówienia było oświadczenie, że zebrane przez niego w Niemczech wiadomości o zachowaniu się pracujących tam około 750 tysięcy robotników polskich, zaciągniętych do tej pracy „dobrowolnie”, świadczą o ich lojalności i pożyteczności — uważa on więc sobie za miły obowiązek zetknąć się z jedyną pracującą dla dobra ludności polskiej organizacją i złożyć na jej ręce swe podziękowanie i prosić równocześnie, by dalszych 150 tysięcy robotników wyjechało do Rzeszy. [..]
„Wojna bowiem — ciągnął on dalej — ma swoje prawa twarde nieraz bardzo, problemy tego rodzaju do rozwiązania są bardzo trudne, w Polsce znacznie mniej ludzi cierpi niż w Niemczech, gdzie cierpią miliony. W każdym razie nie powinien człowiek kłaść czarnej kreski pod rachunek swego życia i tracić nadziei, gdyż jak długo żyje, tak długo też i dąży, i może mieć nadzieję na wyrównanie tego rachunku”.
Kraków, 19 czerwca
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
Zarządzam, aby przesiedlenie całej żydowskiej ludności Generalnej Guberni zostało przeprowadzone i ukończone do 31 grudnia 1942 r.
Z dniem 31 grudnia 1942 r. żadne osoby pochodzenia żydowskiego nie mają prawa przebywać w Generalnej Guberni. Chyba, że będą się one znajdować w obozach zbiorczych w Warszawie, Krakowie, Częstochowie, Radomiu i Lublinie. Wszelkie inne prace, przy których zatrudnieni są żydowscy robotnicy, muszą być do tego czasu zakończone, albo – o ile ukończenie ich nie jest możliwe – przeniesione do jednego z tych zbiorczych obozów.
Środki te są niezbędne dla przeprowadzenia etnicznego rozdziału ras i narodowości w myśl zasad nowego ładu w Europie, oraz w interesie bezpieczeństwa i czystości Rzeszy niemieckiej i strefy jej interesów. Wszelkie naruszenie niniejszego zarządzenia stanowi niebezpieczeństwo dla spokoju i porządku całokształtu interesów strefy niemieckiej, punkt oparcia dla ruchu oporu oraz moralne i fizyczne ognisko zarazy.
Lublin, 19 lipca
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Ktoś obok zawołał, że to opróżniają więzienie przy Gęsiej 24. Jeśli rzeczywiście tak było faktycznie, znaczyło to, że deportacje zaczęły się naprawdę! W jednej chwili tłum ludzi, wśród nich i ja, rzucił się hurmem w tamtym kierunku. Kiedy w końcu dotarłam do skrzyżowania Lubeckiego z Gęsią, na ulicy kłębiły się już setki mieszkańców getta. Policja żydowska pełniła wartę. Nikomu nie wolno było wejść na chodnik przed bramą, gdzie stały rzędy pustych furgonów. Kilka z nich wjechało już do środka. Zauważyłam, że co pewien czas brama otwiera się i do środka wjeżdża kolejny samochód.
[...] Przez dłuższy czas tłum stał nieruchomo i patrzył. Nagle powstał wielki tumult, ludzie zaczęli się przepychać i cisnąć jedni przez drugich. Rozdzierający krzyk przeszył powietrze. To na ciężarówce wyjeżdżającej zza bramy ktoś rozpoznał swoich bliskich. W jednej chwili żydowscy policjanci rzucili się do rozpędzania gapiów. Z nimi nacierali niemieccy żołnierze. W popłochu rzuciliśmy się do ucieczki. Powstał nieopisany chaos, słychać było jeden wielki ogłuszający lament. Ale stopniowo zagłuszył go i pochłonął warkot ciężarówek i stukot końskich kopyt o uliczny bruk...
I tak to wszystko się zaczęło.
Warszawa, 22 lipca
Władka Meed, Po obu stronach muru, Warszawa 2003.
Od jakiegoś 20-tego bm. Niemcy przystąpili do likwidacji getta warszawskiego. Użyli do tego początkowo szaulisów i Ukraińców, usuwając policję polską. Przy tej sposobności jednego dnia miało zginąć 836 osób, w tym wszyscy napotkani tam Polacy. [...] Przejeżdżając obok getta widziałem oddział Ukraińców pod komendą gestapowca, posterunki otaczające mury i słyszałem strzały. Podobno wywożą z Dworca Gdańskiego po sześciuset Żydów dziennie w zaplombowanych wagonach. Nikt jednak nie wie dokąd.
Grodzisk Mazowiecki, 31 lipca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Ostatniej nocy obudził wszystkich domowników oprócz mnie i Dzidzi najpierw szum samolotów, a potem błyskawice i czerwone gwiazdy z towarzyszeniem nieustannych grzmotów nad Warszawą. Rano w Grodzisku dowiedziałem się już o szczegółach nalotu na Warszawę. Trwał mniej więcej od jedenastej do wpół do drugiej. Wielu zabitych wśród ludności polskiej. [...] W Grodzisku uzbrojono wszystkich „foksów” i wysłano do pilnowania stert ze zbożem, które podobno spłonęły już w wielu miejscach.
Pociągi z wojskiem jadą w obie strony.
Grodzisk Mazowiecki, 21 sierpnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Obok tragedii przeżywanej przez społeczeństwo polskie dziesiątkowane przez wroga trwa na naszych ziemiach od roku blisko potworna planowa rzeź Żydów.
Masowy ten mord nie znajduje przykładu w dziejach świata, bledną przy nim wszystkie znane z historii okrucieństwa.
Niemowlęta, dzieci, młodzież, dorośli, starcy, kaleki, chorzy, zdrowi, mężczyźni, kobiety, żydzi-katolicy [sic!], żydzi-wyznania mojżeszowego [sic!] – bez żadnej przyczyny innej, niż przynależność do narodu żydowskiego, są bezlitośnie mordowani, truci gazami, zakopywani żywcem, strącani z pięter na bruk – przed śmiercią przechodząc dodatkową mękę powolnego konania, piekło poniewierki, udręki, cynicznego pastwienia się katów.
Liczba ofiar zabitych w ten sposób przewyższa milion i wzrasta z każdym dniem.
Nie mogąc czynnie temu przeciwdziałać, Kierownictwo Walki Cywilnej w imieniu całego społeczeństwa polskiego protestuje przeciw zbrodni dokonanej na Żydach.
W tym proteście łączą się wszystkie polskie ugrupowania polityczne i społeczne.
Podobnie jak w sprawie ofiar polskich, odpowiedzialność fizyczna za te zbrodnie spadnie na katów i ich wspólników.
Warszawa, 16 września
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Codziennie wstaję o piątej rano, gdy wzejdzie jutrzenka i pędzę na stację przed szóstą. Bilety trzeba kupować w kasie, choć nie ma już tłoku. W Warszawie dowiedziałem się, że w środę odbywały się wielkie łapanki, nawet na Saskiej Kępie. [...] Przyjechałem z Warszawy prosto do Grodziska [...]. I w Grodzisku, i w Milanówku odbywają się ciągle łapanki po ulicach i po domach. Dziś trwały w Milanówku przez całą noc. W Warszawie łapano na Pradze i w różnych punktach, tak że nauczycielki bały się opuszczać szkołę. Wróciłem jednak szczęśliwie. O bolszewickich nalotach ucichło. [...] Na torze ruch wojskowy ustał, idą tylko pociągi z rannymi.
Warszawa, 18 września
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Złota jesień trwa. Czuję się tak jakoś przygnębiony, że odechciało mi się zupełnie prowadzić dziennik. Wszyscy zresztą zdają się być przygnębieni. Jest to skutek łapanek, które trwają bez przerwy. Mają zresztą inny charakter niż dotychczas, bardziej indywidualny. W czwartek przeżyłem dwie w kolejce, gdy jechałem o szóstej rano do szkoły. Dziś, gdy wychodziłem z sumy w Grodzisku, również łapano. W środę, 23 września, gdy poszedłem do magistratu, natknąłem się na konwój połapanych w gminie i w starostwie. Był między nimi Radziak. Siedział na Skaryszewskiej tydzień, zanim jego żonie udało się go wydostać. Normalnie żądają 4 tys. za uwolnienie.
Grodzisk Mazowiecki, 4 października
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Łapanki powoli ustają. Mnożą się sabotaże i represje niemieckie na kolei. W Koluszkach powieszono 28 Polaków, w Rogowie 7, w Skierniewicach 8. Widziała ich pani Sukiennikowa, która handluje żywnością. Jednej nocy nieznani sprawcy wysadzili naraz wszystkie tory wokół Warszawy. Wywołało to oczywiście masowe aresztowania i obławy. Niemcy mieli mówić o aresztowanych: „My tory naprawimy w ciągu kilku godzin, ale tych, których rozstrzelamy, już nie wskrzesicie”.
Grodzisk Mazowiecki, 14 października
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
§2
(1) Wszyscy żydzi [sic!] w rozumieniu rozporządzenia o definicji pojęcia „Żyd” w Generalnym Gubernatorstwie z dnia 24 lipca 1940 r. […] w Okręgach Radom, Krakau i Galizien (Galicja) winni do dnia 30 listopada 1942 r. obrać sobie miejsce pobytu w jednej z […] żydowskich dzielnic mieszkaniowych dla Okręgów Radom, Krakau i Galizien (Galicja). Wszystkie pozostałe osoby winny do tego czasu opuścić żydowskie dzielnice mieszkaniowe, o ile nie otrzymają policyjnego zezwolenia na pobyt. […]
(2) Od dnia 1 grudnia 1942 r. nie wolno żadnemu żydowi [sic!] w Okręgach Radom, Krakau i Galizien (Galicja) bez policyjnego zezwolenia przebywać poza obrębem żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej lub opuszczać jej. Od dnia 1 grudnia innym osobom wolno przebywać w żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej lub wchodzić do niej tylko za policyjnym zezwoleniem. […]
(3) Od obowiązku obrania sobie żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej zwolnieni są żydzi [sic!] zatrudnieni w zakładach gospodarki wojskowej i zbrojeniowej, a umieszczeni w zamkniętych obozach.
§3
(1) Żydzi, wykraczający przeciwko przepisom § 2, podlegają według istniejących postanowień karze śmierci.
(2) Tej samej karze podlega, kto takiemu Żydowi świadomie udziela schronienia, tzn. kto w szczególności umieszcza żyda [sic!] poza obrębem żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej, żywi go lub ukrywa.
Kraków, 10 listopada
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Aresztowano po kawiarniach 50 zakładników. Ogłoszono ich nazwiska, ale żadne z nich niczego nie mówi. Poza tym przesunięto godzinę policyjną na 7.30. Wreszcie „za wrzucanie granatów ręcznych do lokalów niemieckich i za oblewanie kwasem solnym mundurów niemieckich” skazano Warszawę na milion kontrybucji. Cyfra ta przy dzisiejszych cenach wydaje się bardzo mała. Zresztą represje ciągle się mnożą. Obecnie ogłoszono w Milanówku i w Grodzisku, że za zabicie policjanta Wiktorowskiego w Nartach koło Mszczonowa stracono 15 „polskich” bandytów i komunistów. Dlaczego tylko „polskich” – nie wiadomo, skoro Generalną Gubernię zamieszkuje urzędowo szereg innych narodowości.
Grodziska Mazowiecki, 12 listopada
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Niesamowitą ciszę przerywają strzały rewolwerowe, terkot erkaemów, warkot motorów samochodowych i motocyklowych patroli niemieckich, łoskot rozbijanych drzwi i mebli, ochrypłe krzyki „Alle Juden raus!”, makabryczny pochód skazanych na śmierć ofiar żydowskich i miarowe uderzenia butów o bruk międzynarodowej bandy faszystowskiej – Litwinów, Łotyszy, Ukraińców i policjantów gettowych pod dowództwem oficerów SS. [...] Chyłkiem sunący wzdłuż ścian strzęp ludzki, obryzgane krwią kamienie bruku, dym unoszący się z tlejących i dogorywających ognisk ulicznych, ostra woń spalenizny – nadają właściwy koloryt temu miastu śmierci.
Getto warszawskie, 15 listopada
ŻIH Warszawa, Archiwum Ringelbluma, sygn. II/300.
Jadę rano tramwajem na wykład z chemii, na Saską Kępę. Niemcy zatrzymują tramwaj na Targowej. Wygarniają nas na zewnątrz. Dostaję kopniaka i ląduję „na budzie”, czyli w ciężarówce z plandeką. Mam papiery na własne nazwisko, na Magdalenę Rusinek. Jestem zatrudniona niby w XIII Urzędzie Wyżywienia, który zajmuje się aprowizacją frontu wschodniego. To bardzo mocna Arbeitskarta. Do tego mam jeszcze specjalną opaskę na rękę z nazwą tego urzędu.
Niemcy co jakiś czas wprowadzają zmiany w papierach. A to jakaś nowa pieczęć, a to nowy kolor, dopisek. Bez tego nawet najlepsze dokumenty są nieważne. Dla Niemców oznaczają, że możesz być z podziemia. [...]
Niemcy [często] rozstrzeliwują ludzi złapanych na ulicach. Jestem przekonana, że wszystkich z tego tramwaju i ulicy też to czeka. Tym bardziej że budy jadą w kierunku getta. Tam nas rozstrzelają. Przez szpary w plandece rozpoznaję jednak bramy Pawiaka. To dla mnie prawdziwe bramy niebios. Jeszcze chwila życia.
Tego dnia zatrzymali w Warszawie ponad dziesięć tysięcy osób. Największa łapanka. [...]
Mam skrawek szarego papieru i krótki ołówek. Drę papier na sześć kawałków i piszę swój adres, telefon, nazwisko i że złapana. Roluję i wyrzucam je na ulicę. Wszystkie dotarły do babuni Rusinkowej. Wszystkie przedtem zostały odczytane przez telefon. Taka była Warszawa.
Warszawa, 16 stycznia
Magdalena Grodzka-Gużkowska, Szczęściara, Warszawa 2007.
Dowiedzieliśmy się z kuchni, że dzisiaj ma odejść większy transport, gdyż do magazynów przywieziono dodatkowy chleb, dawany z reguły ludziom na drogę. Oczywiście nie wiedzieliśmy, ile było tego dodatkowego chleba, ale zorientowaliśmy się też, że transport nie był przeznaczony na „rozwałkę”. To było dla nas bardzo dużo. Podczas rozdawania śniadania należało o tym poinformować wszystkich. Między godziną 7 a 7.30, w czasie gdy więźniowie byli zbierani na przesłuchanie według listy przynoszonej przez głównego pisarza Pawiaka Leona Wanata, sam nasz wachmajster przyniósł listę ludzi wyznaczonych na transport. Oczywiście od razu ją przestudiowałem i zawiadomiłem niektórych, że zostali wyznaczeni do transportu. Między innymi dotyczyło to i mnie.
Obaj z tłumaczem przewlekliśmy formowanie się transportu, ażeby dać możność napisania grypsów o naszym odjeździe. Gdzieś około godz. 11 lub 12 zobaczyliśmy przez okno w kancelarii oddziału, że nadjechało kilkadziesiąt samochodów krytych plandekami, z których wyskoczyło mnóstwo SS-manów uzbrojonych w pistolety maszynowe. Wśród krzyku i bicia zostaliśmy ustawieni na korytarzu V oddziału i natychmiast wyprowadzeni na dziedziniec. Ponownie sprawdzenie nazwisk. Do ręki dano nam po bochenku chleba i zaczęto nas ładować do samochodów. Wszystko to odbywało się w niesamowitym zamieszaniu, wśród bicia i kopania. Gdy jeden samochód został załadowany, natychmiast wyjeżdżał na ulicę Dzielną, gdzie formowała się duża kolumna samochodowa. Kazali nam kucnąć i w tej pozycji przejechaliśmy prawie całą Warszawę: przez most Kierbedzia, na Dworzec Wschodni, gdzie na bocznicy załadowano nas do bydlęcych wagonów. W czasie transportu kilku więźniom udało się uciec jeszcze na ulicach Warszawy, a inni zbiegli z plombowanych wagonów przez wycięcie podłogi — zresztą tych było zaledwie kilku. Pociąg był chroniony w czasie całej podróży przez silną eskortę SS-manów. Pamiętam, że mróz wówczas utrzymywał się w granicach około 20°C, a w nocy temperatura spadła nawet do 29°C poniżej zera.
Warszawa, 17 stycznia
Wspomnienia więźniów Pawiaka 1939-1944, Warszawa 1964.
Społeczeństwo polskie, mimo iż samo jest ofiarą okropnego terroru ze zgrozą i głębokim współczuciem patrzy na mordowanie przez Niemców resztek ludności żydowskiej w Polsce. Założyło ono przeciwko tej zbrodni protest, który doszedł do wiadomości całego wolnego świata, zaś żydom [sic!], którzy zbiegli z ghetta lub obozów kaźni udzieliło tak wydatnej pomocy, że okupant opublikował zarządzenie, grożące śmiercią tym Polakom, którzy pomagają ukrywającym się żydom [sic!]. Niemniej znalazły się jednostki wyzute ze czci i sumienia, rekrutujące się ze świata przestępczego, które stworzyły sobie nowe źródło występnego dochodu przez szantażowanie Polaków ukrywających żydów i żydów [sic!] samych.
K.W.C. ostrzega, że tego rodzaju wypadki szantażu są rejestrowane i będą karane z całą surowością prawa w miarę możności już obecnie, a w każdym razie w przyszłości.
Warszawa, 11 marca
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Towarzysze i Obywatele!
Od 18 kwietnia w getto warszawskim trwa akcja przeciwdziałania zamiarom okupanta, który postanowi[ł] ostatecznie wymordować resztki żydów [sic!] polskich. Skazani przez Hitlelral [sic!] na śmierć postanowili nie poddać się biernie katom na pastwę i broniąc honoru człowieka i obywatela stawiają [p]otężny opór krwawym siepaczom. Nad Warszawą znów rozpłomieniła się łuna pożarów, znów zagrały karabiny i armaty, znowu odezwał się huk granatów. Robotnicy i pracownicy – obywatele polscy narodowości żydowskiej stanowią rdzeń i duszę tych żydowskich oddziałów bojowych, które podniosły zbrojny protest przeciw gwałtom hitlerowskim. Nad ich głowami w czasie walk powiewa narodowy sztandar polski, ich czyn wiąże się, jako jedno ogniwo, z trwającym już czwarty rok nieprzerwanym ciągiem aktów oporu i walki całej Polski. […]
Robotnikom i pracownikom narodowości żydowskiej, którzy w obliczu niechybnej śmierci postanowili raczej zginąć z bronią w ręku niż poddać się biernie przemocy, przesyłamy braterskie pozdrowienie i zapewnienia, że czyn ich nie przebrzmi bez echa. Wejdzie on w legendę Polski walczącej, stanie się wspólnym dorobkiem ludu Polski, dorobkiem na którym wzniesiony zostanie gmach odrodzonej Rzeczypospolitej.
Do ludów świata wołamy: oto w obliczu potwornych planów zniszczenia, jakie od trzech lat urzeczywistnia okupacja hitlerowska, pod jarzmem najstraszliwszego ter[r]oru, który szaleje na naszych ziemiach, raz po raz wybucha płomienny protest mordowanych i maltretowanych synów polskiej ziemi. Woła o ratunek, o pomoc jak najszybszą, aby dzień pokonania wroga przyszedł przed ostatecznym wyniszczeniem naszych sił żywotnych.
Wołając o jak najszybsze uderzenie z zewnątrz w potęgę niemiecką, wzmocnijmy nasz wysiłek dla przygotowania powszechnego powstania polskiego, które wraz z ofensywą sprzymierzeńców zada śmiertelny cios totalizmowi wszelkich odcieni.
Warszawa, 22 kwietnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Polacy, Obywatele, Żołnierze Wolności,
Wśród huku armat, z których armia niemiecka wali do naszych domów, do mieszkań naszych matek, dzieci i żon;
Wśród turkotu karabinów maszynowych, które zdobywamy w walce na tchórzliwych żandarmach i SS-owcach;
Wśród dymu pożarów i kurzu krwi mordowanego ghetta Warszawy – my – więźniowie ghetta – ślemy Wam bratnie, serdeczne pozdrowienia. Wiemy, że w serdecznym bólu i łzach współczucia, że z podziwem i trwogą o wynik tej walki przyglądacie się wojnie, jaką od wielu dni toczymy z okrutnym okupantem.
Lecz wiedzcie także, że każdy próg ghetta jak dotychczas, tak i nadal będzie twierdzą; że może wszyscy zginiemy w walce, lecz nie poddamy się; że dyszymy jak i Wy żądzą odwetu i kary za wszystkie zbrodnie wspólnego wroga.
Toczy się walka o Waszą i naszą Wolność.
O Wasz i nasz – ludzki, społeczny, narodowy – honor i godność.
Pomścimy zbrodnie Oświęcimia, Treblinek, Bełżca, Majdanka.
Niech żyje braterstwo broni i krwi Walczącej Polski!
Niech żyje Wolność!
Śmierć katom i oprawcom!
Niech żyje walka na śmierć i życie z okupantem!
Warszawa, 23 kwietnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Dzisiaj też słychać było detonacje i widać było pożary. Czy Żydzi się jeszcze bronią, nikt nie wie. Mówią, że Niemcy wysadzają wysokie mury spalonych domów, które mogą grozić runięciem; ale z jednej strony wysadzanie murów nie może powodować wciąż nowych pożarów, a z drugiej strony przede wszystkiem należałoby zburzyć b. wysokie ściany szczytowe domów getta przy Bonifraterskiej ul. i przywrócić komunikację tramwajową, a tego Niemcy nie robią. Wg innej znowu wersji Niemcy chcą spalić i zburzyć całe getto. Byłaby to niepowetowana dla Warszawy strata i szkoda, która już wywołuje ogromną zwyżkę cen na domy w przewidywaniu dużego po wojnie głodu mieszkaniowego, gdy tymczasem istnienie pustych domów w dzielnicy żydowskiej dałoby Warszawie po wojnie, po przeprowadzeniu remontu, ogromny zapas pustych mieszkań.
Warszawa, 10 maja
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007.
Cały dzień trwały wybuchy i pożary; od czasu do czasu słychać było strzały. Podobno całe getto ma być zrównane z ziemią; jakoby Hitler rozkazał na miejscu getta założyć park?
Opowiadają, że Niemcy w jednem miejscu wykryli pod piwnicami głęboko lokal zaopatrzony w wodę ze studni artezyjskiej, własne światło elektryczne itp. i w nim około 60 Żydów z inteligencji. Sekret zdradził Niemcom Żyd, którego tamci nie wpuścili do siebie. Prawdopodobnie Niemcy, przypuszczając, że takich schowków jest więcej, wysadzają domy, żeby gruzem zawalić wyjścia z tych podziemi i w ten sposób zagrzebać żywcem Żydów.
Detonacje trwały cały dzień i były bardzo częste. Podobno prasa w Niemczech podaje, że to Polacy mordują Żydów za Katyń i jako dowód zamieszcza fotografie, na których ludność polska rabuje mienie żydowskie. Samo przez się rozumie się, że fotografie zostały specjalnie sporządzone.
Warszawa, 15 maja
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007.
Już drugi dzień dzisiaj w getcie panuje martwa cisza, a więc walka z Żydami i burzenie dzielnicy żydowskiej jest zakończone. Główna Synagoga została wysadzona w powietrze i zburzona. Została ona wybudowana zdaje się za czasów Aleksandra II.
W Towarzystwie Kredytowym obliczają liczbę zburzonych domów na około 600 (!). [...]
Wczoraj, jak się okazuje, został zabity na rogu ul. Felińskiego i al. Wojska Polskiego niemiecki żandarm. Jest to niewątpliwie robota komunistów, którzy wszelkimi siłami starają się wywołać represje niemieckie i powstanie Polaków, żeby pomóc bolszewikom. Mieliśmy już tego przykład 1 V, kiedy PPP rozlepiło odezwy, nawołując do czynnego wystąpienia, a sami komuniści siedzieli cicho jak myszy pod miotłą. Chwała Bogu, że społeczeństwo nasze nie daje się złapać na takie sztuczki. Skutki zabicia niem. żandarma jednak nie dały na siebie czekać. [...]
Dzisiaj w nocy miały miejsce masowe aresztowania na Żoliborzu i podobno też w centrum miasta. O ile mogłem się zorientować, na Żoliborzu aresztowania głównie odbyły się w domach socjalistycznych [tzw. „Szklane domy” wzniesione przez spółdzielnie robotnicze]. Podobno zabrano z nich coś 15 samochodów z aresztowanymi. Zdaje się że aresztują ludzi posądzonych o komunizm i szukają Żydów ukrywających się poza gettem, a ponieważ socjaliści zawsze szli razem z Żydami, więc nic dziwnego, że przede wszystkim Żydów i komunistów szukają wśród socjalistów. Podobno też sporo Żydów tam znaleźli. [...] Niemcy uważają Żoliborz za gniazdo komunistów, dlatego że podczas ostatniego nalotu na Warszawę, 11/12 V, Żoliborz wcale nie był bombardowany, chociaż oświetlony był wspaniale przez rakiety; ale przecież w ogóle ani jedna bomba nie spadła na północ od głównej linii kolejowej i Al. Jerozolimskich.
Warszawa, 18 maja
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007.
Całe miasto dzisiaj było zaalarmowane strzelaniną w różnych miejscach: na Miodowej w restauracyjce, podobno na Bielańskiej, na Tamce, na Smolikowskiego, na Powiślu, na placu Kazimierza, słowem w 4 czy w 5 miejscach jednocześnie między godz. 10 a 12. Na Miodowej jednego z zamachowców Niemcy zastrzelili gdzieś na dachu. Na pl. Krasińskich w pewnym momencie publiczność poukładała się na ziemi w obawie przed latającemi kulami. Miodowa była zamknięta dla ruchu, tramwaje tam nie szły... Zabito też kpt. policji granatowej, nie zważając na to, że miał on specjalną ochronę niemiecką. Podobno na pl. Kazimierza było dużo zabitych, mówi się o kilkunastu; wszystkiego podobno od poniedziałku jest coś 36 zabójstw politycznych; przeważnie zabici są Polacy, którzy byli szpiegami niemieckimi. Jest to terror na wielką skalę. Prędko nie będzie można spokojnie pojechać do miasta i wyjść na ulicę. Ludzie się obawiają, że te wydarzenia mogą pociągnąć za sobą specjalne represje, chociaż szeroka publiczność jest Bogu ducha winna.
Warszawa, 27 maja
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007.
W Nowym Kurierze Warszawskim dzisiaj podobno jest artykuł, w którym się mówi, że Niemcy nie skapitulują, a nim zostaną zwyciężone, cała Europa będzie w gruzach. Czy to jest przechwałka, czy też gest rozpaczy?
Z tydzień, czy 10 dni temu, mówiono, że Niemcy rozstrzelali 600 naszych więźniów z Pawiaka w getcie i trupy tam spalili. Kilka dni temu podobno taki sam los spotkał 300 kobiet z Pawiaka, przyczem im kazano przed śmiercią się rozebrać zupełnie. Mówi się nawet o 1500 rozstrzelanych. Musi to chyba być prawda, bo na chodnikach pojawiły się masowo napisy kredą i smołą: „Pawiak pomścimy”.
Z tydzień temu mówiło się dużo o masowych rewizjach, zablokowaniu Warszawy, sprowadzeniu do Warszawy 400 „specjalistów” itp. Obecnie mówią, że Gestapo chciało przystąpić w Warszawie do tępienia ludności polskiej jak Żydów w getcie, lecz że władze wojskowe uprzedziły, iż nie dadzą ani jednego żołnierza do tej katowskiej roboty, więc projekt siłą rzeczy upadł.
Jednak Warszawa podobno jest poniekąd blokowana, jeżeli chodzi o dowóz, ponieważ ceny idą gwałtownie w górę. Mięsa podobno jest mało, jaja w sobotę kosztowały 4.20, a dzisiaj 5 zł, mleko 14 zł litr, kartofle w sobotę 4.20, dzisiaj 5 zł itd.
Warszawa, 15 czerwca
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007.
Stoimy już wobec ponurego bilansu antyżydowskiej akcji niemieckiej. Według naszego szacunku ilość Żydów pozostałych przy życiu w gettach i zużywanych do robót różnego rodzaju nie przekracza chyba kilkuset tysięcy. Poza gettem ukrywają się przeważnie Polacy pochodzenia żydowskiego, całkowicie zasymilowani, bowiem jest to najważniejszym warunkiem zmieszania się z ludnością i ukrycia. Niemcy rozstrzeliwują złapane jednostki, rozstrzeliwując jednocześnie i Polaków udzielających im schronienia. Tych ludzi może być kilkanaście tysięcy. Po bohaterskiej obronie w getcie warszawskim w masach wyrósł szacunek do ludności żydowskiej. Ani dla Żydów, ani dla nas niezrozumiała jest obojętność wobec faktu wymordowania na oczach świata co najmniej 3 milionów Żydów. W każdym razie stanowisko polskie, obstające przy całkowitym równouprawnieniu, dało nam w tych sprawach silną podstawę moralną. Niemcy usiłują wszelkimi sposobami wciągnąć chociażby część ludności polskiej do akcji antyżydowskiej, co byłoby kiedyś wspaniałym argumentem propagandowym: dalsze więc podkreślanie przez Rząd pomocy prześladowanym Żydom jest rzeczą konieczną.
Warszawa, 20 czerwca
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Wszystkie wydarzenia zaćmił dokonany w samym Śródmieściu napad na transport pieniędzy Banku Emisyjnego. Podobno tydzień temu szykował się napad na B. Emis. na Bielańskiej, lecz został udaremniony przez Gestapo, ponieważ przy przecinaniu połączenia telefonicznego została wprawiona w ruch instalacja alarmowa. Dzisiaj o godzinie 10 rano B. Em. podobno wysłał 72 mil. zł do Krakowa w 2 samochodach pod eskortą 4 niemieckich żandarmów i 2 pol. urzędników; na przejeżdżające samochody z ruin między Miodową, Senatorską i Podwalem napadła grupa młodych ludzi, zatrzymała samochody i pieniądze podobno zrabowała; mówią, że zabito wszystkich 4 niem. żandarmów oraz 2 granatowych policjantów i ciężko raniono polskich urzędników, z których jeden zaraz umarł, a drugi walczy ze śmiercią w szpitalu. Poraniono też kilku przechodniów podczas strzelaniny. Czy złapali kogo z napastników — na razie nie wiadomo.
Warszawa, 12 sierpnia
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007.
Kilka słów pragnę zwrócić do braci Polaków. Jeśli wielkie hasło „Za Waszą i Naszą Wolność” posiada treść, jeśli ono rzeczywiście obejmuje społem Was i nas, to dziś chyba czas na ziszczenie się braterstwa w imię najwyższych i wspólnych nam celów – Polski wskrzeszonej. Tym wszystkim spośród Was, bracia – Polacy, którzy w zbrojnej akcji oporu mogli pomóc Żydom, […] tym, co w imię – nie miłosierdzia, bo miłosierdzia nie żebrzemy – ale w imię solidarności obywatelskiej i wizji wspólnej przyszłości pomagali i pomagają Żydom, choć sami cierpią, składam dziś podziękowanie za spełnienie obowiązku. Albowiem i my, Żydzi polscy, ten swój obowiązek w najgłębszym jego słowa znaczeniu – w przygniatającej większości spełniamy. Nie pytamy o to, czy spełniamy go dla nas, Żydów, czy dla Polaków. Pamiętamy o całości, o Polsce. W roku 1942 – 41% pomocy społecznej dla obywateli polskich w ZSRR, bez różnicy wyznania czy narodowości, zebrali i złożyli do dyspozycji Rządu naszego – Żydzi. Reprezentacja Żydów Polskich za granicą Państwa w deklaracjach swych i jej przedstawiciel w Radzie Narodowej RP wiernie stanęli przy sztandarze Rzeczypospolitej, oświadczając się wobec całego świata za całą i nieuszczuploną Polską i o ten cel walczyli we wrześniu 1939, walczą teraz i walczyć będą. […]
I my spełniamy tylko swój obowiązek.
Pamiętajcie o tych faktach wymownych bracia-Polacy w Kraju – I pomagajcie nadal braciom Żydom – wszyscy pomagajcie ochotnie i wydajnie, bo jeden i wspólny jest nasz los.
Londyn, 26 listopada
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Byłem w mieście po odbiór emerytury i na imieninach Statkiewiczowej. O konferencji w mieście opowiadają ciekawe rzeczy, mianowicie: że Stalin podpisał Kartę Atlantycką; że USA, Anglia i Stalin podpisali umowę o sojuszu 3 największych państw demokratycznych, do którego to sojuszu będą mogły przystąpić inne państwa i narody; że Iran po wojnie odzyska niepodległość; że Irak będzie niepodległy; że Churchill wręczył Stalinowi miecz honorowy dla Stalingradu od króla angielskiego; że odbył się bankiet, na którym Churchill ze Stalinem prawili sobie komplementy i bodaj czy nawet się nie całowali; że Churchill i Roosevelt z Teheranu polecieli jeszcze do Ankary, żeby ostatecznie przekonać Turcję, iż czas już wystąpić.
Brzmi to wszystko trochę fantastycznie, ale nie ulega wątpliwości, że wszystkie sprawy tam zostały omówione i uzgodnione i że koniec wojny jest bliski. Należy też przypuszczać, że Anglia i USA obroniły Polskę przed apetytem Stalina, bo w przeciwnym razie konferencja chyba by się nie skończyła w takiej harmonii.
Warszawa, 8 grudnia
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007.
Firma w dalszym ciągu nie dostarczała surowca do lepienia torebek papierowych. Próżnujemy, i to jest najbardziej męczące. Siedzimy w tej izolatce już blisko rok. Każdy dzień to wygrana, to szansa na przeżycie. Jednocześnie nie opuszcza nas świadomość, że siedzimy w celi śmierci – nie wiadomo tylko, kiedy wyrok zostanie wydany. Na milionach Żydów już przeprowadzony. Może do na przyjdą jutro!
Tymczasem usiłujemy byle czym zapełnić czas, aby szybciej mijał, i jednocześnie oderwać się od makabrycznych myśli. Gramy w karty. Cały dzień spędziłem z starszym panem Przączakiem na grze w tzw. tysiąca.
Warszawa, 28 grudnia
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Ostatni dzień starego roku – tak smutnego we wspomnieniach – minął spokojnie. Z tej okazji wypada spojrzeć wstecz. Mimo wszystko był to rok nadziei. Staram się zapomnieć o przeszłości, o wszystkich strasznych przeżyciach, o balansowaniu na linii między życiem a zagładą. [...] Wciąż się łudzę i mam nadzieję, że przyjdzie dzień wyzwolenia. Uzbrajam się w cierpliwość. [...]
Wieczorem panna Ziuta zostawiła nas samych, udała się do pani Janiny, gdzie miała spędzić wieczór Sylwestrowy. Wróciła po godzinie 24, a więc już w nowym 1944 roku. W chwilę później rozpoczęła się strzelanina, połączona z puszczaniem różnokolorowych rakiet na cześć Nowego Roku. Owacja urządzona przez Niemców trwała ponad godzinę. Przy odgłosie milknących strzałów udaliśmy się na spoczynek. [...]
Zawsze zasypiałem z nadzieją, że przywita mnie nowy dzień, przybliżający nasze wyzwolenie.
Warszawa, 31 grudnia
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Pewnego dnia jakoś od strony przeciwnej, niż dawniej, idę ku ulicy Leszno. Ogarnia mnie zdziwienie. Przede mną i za mną podąża dużo ludzi. Ciżba rośnie, zagęszcza się w tłum. Dziwne, uroczyste milczenie. Wtłaczamy się w ulicę Leszno. Chodnik wąski, teraz ludzie idą niemal parami, po dwóch, trzech, Nie ma straży, która by nas pilnowała, jednak porządek utrzymuje się jakoś sam. Zaniepokoiłem się. To nie chęć przysłuchania się jakiejś ciekawej rozprawie sądowej pcha te tłumy. To... manifestacja. Za chwilę gruchnie salwa i rozproszy demonstrantów. Cofnąć się za późno. Nie ma przejścia z powrotem. Wszyscy, jakby się umówili, idą w jednym kierunku.
[...] Nagle słyszę szept za sobą: „Pielęgniarka szpitala zdradziła mi, że przed TYM wyssali z nich krew, po kilka litrów z każdego”. Odpowiedział męski szept: „Celem transfuzji, polska, żydowska krew ma płynąć w żyłach hitlerowskich bohaterów...!”. „Biedni chłopcy!” — odpowiedział szept kobiecy. Idziemy. Nic nie rozumiem. Zbliżamy się do miejsca na ulicy Leszno, gdzie stoi wysoka ruina. Kiedyś był tam magazyn wózków dziecinnych, tylko na najwyższym piętrze rozwieszone w oknach doniczki z prymulkami, zdradzały, że tam prywatne mieszkanie. Na wysokości pierwszego piętra długi balkon. Żelazne pręty zapuszczone w cementową podłogę utrzymały się doskonale.
Co to?! Tłum obraca głowy. Jakieś ciemne plamy zwieszają się z każdego pręta. Z moim krótkim wzrokiem jestem skazany na domysły. Nie śmiem pytać. Wolno posuwamy się. Na twarzach tłumu maluje się skupienie i... coś jeszcze. W oczach zapalają się błyski. Młoda kobieta prowadzona pod ramię przez siwego pana zaczyna szlochać. Towarzysz na próżno stara się ją uspokoić: z każdego pręta zwisa jeden wisielec: głowy pochylone, twarze zielone, oczy otwarte, szklane. Zaskoczony, bezmyślnie liczę: dwadzieścia siedem trupów w papierowych ubraniach. Oszczędni są ci kaci: nawet o tym pomyśleli, aby ukraść ubrania. Wełna przyda się w Reichu [...]
Tak przez jakieś dwa tygodnie. Dzień w dzień: my sędziowie, personel kancelaryjny, publiczność — musieliśmy przechodzić wzdłuż szpaleru tych nieszczęsnych zwłok. Dopiero, gdy słodki zapach trupi stał się nie do zniesienia — gnijące ciała wisielców zniknęły.
Warszawa, 11 lutego
Stanisław Wilczyński, Wspomnienia z lat 1980-1956, Rękopis, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 15617 II, [cyt. za] Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007.
Wczoraj po zjedzeniu na śniadanie trochę chleba kartkowego o godz. 15 złapały mnie straszne bóle żołądkowe. W nocy miałem temp. 38,4; o godz. 10 rano 37,4. Bóle w żołądku trochę zmniejszyły się, ale za to po południu powstały szalone bóle w kiszkach. O 7 wieczorem temper. była 39,5, o godz. 8 wieczorem 39,1. Za cały dzień wieczorem wypiłem 1 szklankę herbaty i zjadłem mały kawałek białego chleba z masłem. Jeżeli jutro nie będzie lepiej, to trzeba będzie zawezwać [dr med. Konstantego] Danilewicza. O 10ej wieczorem temp. 38,6, w nocy 39,5.
Warszawa, 20 stycznia
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007.
Społeczeństwo polskie, wyniszczone przez bestialski terror, prześladowania i grabieże okupanta, cierpi również dotkliwie od szerzących się ostatnio zbrodni pospolitych, a szczególnie – bandytyzmu i szantaży. Przestępcy niekiedy – zwłaszcza gdy chodzi o zdobycie pieniędzy – działają pod płaszczykiem akcji patriotycznej.
Okupant, który ponosi winę za wytworzenie warunków sprzyjających objawom rozprzężenia moralnego, dążąc do osłabienia odporności Narodu Polskiego, nie tylko nie zwalcza przestępczości, ale niejednokrotnie ją wspiera. Znane są wypadki, gdy przestępców schwytanych na gorącym uczynku zbrodni pospolitych obdarzał wolnością.
Wobec tego zarządziłem, aby podziemne organa bezpieczeństwa oparte o zorganizowane siły społeczne podjęły niezwłocznie walkę ze zbrodniarzami, nękającymi społeczeństwo polskie.
W związku z tym cywilne sądy specjalne otrzymały uprawnienia do ścigania również przestępstw kryminalnych, orzekania kar aż do kary śmierci włącznie.
Zbrodniarze schwytani na gorącym uczynku bandytyzmu i szantażu będą niezwłocznie traceni na miejscu.
Nazwiska skazanych ogłaszane będą w prasie podziemnej.
Warszawa, 31 stycznia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Do wiadomości naszej dotarła nowina, która głośnym echem odbiła się w całej Warszawie. Organizacja podziemna (podobno Armia Krajowa) dokonała zamachu na szefa Gestapo, Kutscherę, zabijając jego i adiutanta. Zamach miał miejsce – jak nas poinformowano – na Dworcu Głównym. Niemcy rozpoczęli pościg za zamachowcami, a jego epilog okazał się tragiczny. Zostali oni osaczeni na moście Kierbedzia. Nie mając innego wyjścia i nie chcąc się dostać w łapy hitlerowców, zamachowcy skakali w nurty Wisły.
Po tym wydarzeniu nastąpiły ze strony Niemców daleko idące represje. Dokonano kilku ulicznych egzekucji, nałożono olbrzymią kontrybucję na ludność Warszawy. Zaostrzono godzinę policyjną do 19 wieczór.
Warszawa, 2 lutego
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Dziś pierwszy dzień wiosny. Budzi ona we mnie nie tylko przysłowiowe odruchy i uczucia związane z tą porą roku, ale – głęboko wierzę – że jest to moja pierwsza i ostatnia wiosna na mojej drodze do wyzwolenia. Nie sądzę, aby ta wiara wynikała wyłącznie z nastroju, jaki niesie zmiana na kalendarzu. Utwierdzają mnie w tym optymistycznym przekonaniu wydarzenia na świecie, a zwłaszcza sytuacja na arenie wojennej. Na wszystkich frontach Niemcy są w odwrocie.
[...]
Godne uwagi są postępy ofensywy Rosjan na wszystkich frontach. Na odcinku północnym wojska sowieckie osiągnęły granicę Estonii. W momencie, gdy piszę te słowa, Rosjanie znajdują się nad Bohem i Dniestrem oraz pod Tarnopolem i Kowlem, a więc w moim rodzinnym mieście. Szkoda, że mnie tam nie ma. Oczekuję nowych, dobrych wiadomości. Oby dotarły one do mnie jak najszybciej.
Warszawa, 21 marca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Dziś wypada smutna rocznica bestialskiego zlikwidowania żydowskiego getta w Warszawie. Likwidacja Żydów kontynuowana jest przez hitlerowców od wielu już lat. Epilogiem tej zbójeckiej działalności była zagłada pozostałej przy życiu garstki Żydów w Warszawie. [...]
19 kwietnia 1943 r. garstka Żydów, przeważnie ludzi młodych, zdecydowała stawić czoło przeważającym siłom wroga. Mieli przed sobą po zęby uzbrojonego przeciwnika, zdecydowanego stosować najbardziej brutalne środki walki, aby poskromić „bezczelność” pariasów. Skazani byli z góry na zagładę. Bo cóż mógł zwojować człowiek, nawet najbardziej zdeterminowany, wobec okrutnego wroga, osamotniony, pozbawiony nadziei pomocy. Mógł być tylko zniszczony. Ta beznadziejna walka przypominała biblijną legendę o potyczce między Dawidem a Goliatem. Tym razem jednak nie zakończyła się ona tak pomyślnie. Tym razem Dawid padł...
[...]
W walce powstańczej przeciwko hitlerowcom – wspólnego wroga całego społeczeństwa – ostatnie tchnienie wydało blisko 50 tysięcy bojowników, ich matki, żony i dzieci. Ich krew nie da się niczym zmyć z rąk zbójców esesowskich oraz ich popleczników. Dzisiaj, w pierwszą rocznicę ich tragicznej śmierci łączymy się pamięcią z ofiarami tego bestialstwa, wyrażając jednocześnie głęboką pogardę dla morderców hitlerowskich.
Warszawa, 19 kwietnia
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Dzisiejszy dzień zaliczam do najradośniejszych w ciągu czarnego okresu okupacji. Od dawna oczekiwana inwazja wojsk alianckich rozpoczęła się na zachodzie. Krótki komunikat niemiecki donosił o zażartych walkach z oddziałami inwazyjnymi. Wylądowały one w okolicy Zatoki Sekwańskiej. Był to radosny dzień. Nasze myśli i najlepsze życzenia kierowaliśmy do żołnierzy, którzy toczyli śmiertelny bój z hitlerowcami. Nie mogę się powstrzymać od wyrażenia najwyższej czci dla tych, którzy na wszystkich frontach oddają swe życie w walce z przemocą barbarzyńskich hord.
Warszawa, 7 czerwca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Codziennie, z ogromnym zainteresowaniem, śledzimy wydarzenia na rozległych frontach wojennych. Niewiele uwagi poświęcamy naszym, zwykłym sprawom. Nic zresztą szczególnego nie dzieje się u nas. Prowadzimy prawie normalny tryb życia. [...]
Bardziej godne uwagi są wydarzenia na frontach. Ofensywa rosyjska nabiera na sile i całą mocą prze naprzód. Aktualnie wojska sowieckie znajdują się na zachód od Połocka, przed Mińskiem i na zachód od Słucka. Sytuację na frontach ustalam na podstawie komunikatów niemieckich oraz z relacji prasy konspiracyjnej. Jestem w posiadaniu, niewielkich rozmiarów, mapy Europy i na niej kreślę linię frontu. W miejscu, gdzie znajduje się Warszawa, wetknąłem biało-czerwoną chorągiewkę. Przywiązuję dużą nadzieję do szybkiego posuwania się wojsk rosyjskich. Liczę na to, że w momencie, gdy osiągną linię frontu przebiegającą przez Wilno i Brześć, można spodziewać się skoncentrowanego ataku w kierunku Warszawy. Spodziewam się, że Niemcy nie oddadzą tego miasta bez oporu. Mogą nawet stworzyć z niego twierdzę. Dojdzie na pewno do ostrych walk. W ruch pójdą pociski artyleryjskie i bomby lotnicze. Miasto może lec w gruzach. Straty wśród ludności cywilnej osiągnąć mogą ogromne rozmiary. Mimo tej niewesołej perspektywy, z niecierpliwością oczekujemy na ten moment, gdy w zasięgu ręki jawić się będzie szansa na nasze wyzwolenie.
Warszawa, 4 lipca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Trwają obecnie upały. Odczuwamy to szczególnie dotkliwie w naszym pokoju-klatce, w którym przebywa przymusowo pięć osób, nie licząc panny Ziuty. [...] Chodzimy do połowy obnażeni, jednakże duszność i brak cyrkulacji powietrza daje się nam mocno we znaki. Wraz ze zbliżaniem się nocy nasze cierpienia wzmagają się. Poddasze, bez przerwy w ciągu dnia ogrzewane promieniami słonecznymi, pod wieczór staje się podobne do rozgrzanego pieca. W tych warunkach męką staje się przebywanie nocą w łóżkach, nawet we troje osób. Nie sposób spać, noce stają się długim pasmem męczarni. Jesteśmy osłabieni i z utęsknieniem wypatrujemy deszczu. [...] Uratować nas może tylko deszcz, inaczej rozpłyniemy się.
Warszawa, 9 lipca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Ucieczka Niemców z Warszawy przybiera masowy i paniczny charakter. W dalszym ciągu możemy to obserwować z naszego okna. Ruch na Dworcu Wileńskim trwał całą noc. Odjeżdżały stamtąd także transporty wojskowe. Ulicami Pragi trwa, na dużą skalę, ewakuacja cofających się wojsk z frontu wschodniego. Dopiero dziś dowiedziałem się o rozmiarach ich klęski. Okazało się, że front został przerwany na dużym odcinku i – jak można wnioskować z niemieckiego komunikatu – Sowieci posuwają się szybko w kierunku Warszawy, nie napotykając na poważniejszy opór Niemców.
[...] Na ulicach Warszawy odczuwa się ogromne napięcie. Oczekuje się, że o miasto toczyć się będą ciężkie boje. Nikt nie wierzy, że Niemcy wycofają się z Warszawy bez walki. A może tak się stanie. Byłby to cud!
Warszawa, 25 lipca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Było około godziny 13.00 w południe. Dwa czołgi sowieckie dotarły na przedmieście Pragi. [...] Podjechawszy na wysokość stanowisk dział ostrzelały one obsługę z karabinów maszynowych, po czym wycofały się w kierunku Zacisza.
Był to podjazd armii sowieckiej, która zbliżała się do Warszawy i w tym dniu zajęła Radzymin, Wołomin i doszła do Zielonki pod Warszawą. W godzinach popołudniowych żołnierze Wehrmachtu z bagnetami na karabinach powoli posuwali się ulicami równoległymi do szosy radzymińskiej w kierunku Zacisza, szosą natomiast jechały powoli niemieckie czołgi i wozy bojowe przygotowane do natychmiastowego otwarcia ognia do żołnierzy sowieckich.
Warszawa, 30 lipca
Bródno i okolice w pamiętnikach mieszkańców, red. Anna Dunin-Wąsowicz, Warszawa 1995.
O godzinie 17.00 powietrze rozdarło wycie fabrycznych syren. Niemal w tej samej chwili do syren dołączył się odgłos karabinów maszynowych i podniecone okrzyki:
— Na Szwaba! Na Szwaba! Ruszajmy na przeklętych Szwabów!
A ponad nimi górowały wezwania, by wszyscy mieszkańcy wychodzili na ulice i budowali barykady.
Rozpoczęło się powstanie warszawskie!
Razem z Beniaminem wybiegliśmy z domu, by przyłączyć się do tysięcy Polaków, napływających ze wszystkich domów i bram. Nigdzie nie było widać ani śladu Niemców. Na wielu domach powiewały biało-czerwone flagi. Mężczyźni z biało-czerwonymi opaskami na ramieniu wydawali zwięzłe komendy. Wznoszono barykady na skrzyżowaniach ulic, aby w ten sposób zagrodzić drogę niemieckim czołgom. Do zmroku barykady musiały być gotowe. Na chodnikach kręciło się pełno ludzi. Jedni pojedynczo i grupkami ściągali zewsząd deski, belki i połamane meble, inni z pomocą kilofów wyrywali bruk z jezdni. W całym mieście rosły stosy kamieni i zapory z barykad.
[...] Cała Warszawa wrzała; wydawało się, że nikt nie pozostał obojętny, że wszyscy postanowili włączyć się do walki ze znienawidzonym okupantem. Armia Krajowa organizowała i kierowała powstaniem. U jej boku ludność cywilna atakowała umocnienia niemieckie i uczestniczyła w najbardziej niebezpiecznych operacjach wojskowych, wybuchając okrzykami radości, ilekroć udało im się wziąć niemieckich żołnierzy do niewoli. Pierwsze ostrzały miasta przez Niemców z ciężkiej artylerii przyjmowano z milczącym uporem. Nic to, myśleli warszawiacy, nareszcie nadchodzi koniec, Niemcy atakują może ostatni raz. Musimy uzbroić się w cierpliwość, lada chwila Sowieci wkroczą do miasta.
Warszawa, 1 sierpnia
Władka Meed, Po obu stronach muru, Warszawa 2003.
Ludność Warszawy oczekiwała wyzwolenia miasta. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Przestały ukazywać się gazety. 1 sierpnia 1944 r. do uszu naszych dotarł huk armat, pierwszy symptom zbliżającego się frontu. Tego dnia, o godzinie 17, rozpoczęła się działalność oddziałów konspiracyjnych Armii Krajowej. W mieście powstała gwałtowna strzelanina. Z okna naszego poddasza na ulicy Targowej 64 mogłem obserwować grupę AK przeprowadzającą akcję bojową przeciw Niemcom na terenie Dworca Wileńskiego. Wydarzenia te spowodowały, że ulice Pragi wyludniły się. Jedynie sporadyczne wybuchy granatów i serie strzałów z automatów przypominały o toczących się walkach. Na Pradze sytuacja taka trwała przez trzy dni. Można było odnieść wrażenie, że nastąpiło uspokojenie. Nawet odgłosy huku armat nie docierały do nas. Stopniowo życie wracało do normy. Na Pradze ludność czyniła gorączkowe zakupy. Nie było już rzeczą łatwą zaopatrzyć się w najniezbędniejsze artykuły – kaszę, kartofle, mąkę, masło itp. W tych warunkach trzeba było mieć znajomości i więcej pieniędzy, ponieważ ceny rosły z godziny na godzinę. Gazety nadal nie ukazywały się. Byliśmy jakby odcięci od świata. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje w Warszawie, jak przedstawia się sytuacja na froncie. Niepokojące wieści dochodziły ze stolicy. [...] Nic dokładnie nie wiedzieliśmy. Zapanowała cisza.
Warszawa, 1–6 sierpnia
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Od trzech dni lud Warszawy prowadzi walkę orężną z okupantem niemieckim. Bój ten jest i naszym bojem. Po upływie roku od pełnego chwały oporu w gettach i obozach „pracy”, do obrony życia i godności naszej, stoimy dziś wespół z całym Narodem polskim w walce o wolność. Setki młodzieży żydowskiej i bojowników Ż.O.B. stoją ramię w ramię ze swymi polskimi towarzyszami na barykadach. Walczącym nasze bojowe pozdrowienie.
Wzywamy wszystkich pozostałych jeszcze przy życiu bojowców Ż.O.B. oraz całą zdolną do walki młodzież żydowską do kontynuowania oporu i walki, od której nikomu nie wolno stać z dala. Wstępujcie do szeregów powstańczych. Przez bój do zwycięstwa, do Polski wolnej, niepodległej, silnej i sprawiedliwej.
Warszawa, 3 sierpnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Dowiedzieliśmy się, że Niemcy przystępują do okrążenia kompleksu domów na Pradze, przeprowadzając skrupulatne rewizje w poszukiwaniu broni. Również i my spodziewaliśmy się lada dzień podobnej operacji. I tak też się stało. Z wypiekami na twarzy przybiegła do nas panna Ziuta z hiobową wiadomością, że w kamienicy są już Niemcy i lada chwila zjawią się w naszym mieszkaniu. [...] Szybko przystąpiliśmy do usuwania wszystkich „kompromitujących” przedmiotów w pokoju, chowając do skrytki. Po chwili wszyscy znaleźliśmy się w niej. [...]
Zgodnie z rozkazem Niemców wszyscy domownicy mieli zgromadzić się na podwórzu, zostawiając jedną osobę w mieszkaniu. Na schodach dały się już słyszeć głosy i ciężki tupot butów. To były kroki Niemców. Za chwilę znajdą się w naszym pokoju. Serce zamarło mi z przerażenia. Do mieszkania weszło dwóch Niemców w towarzystwie kobiety, lokatorki tego domu, która biegle władała po niemiecku. Przetłumaczyła żądanie Niemców, aby panna Ziuta podniosła pościel na łóżkach. Panna Ziuta okazała dalej idącą usłużność, wyciągając i otwierając walizki, które znajdowały się pod łóżkiem. Niemcy rozglądali się widocznie po pokoju, ponieważ w pewnym momencie powiedzieli, że u nas jest biednie, ale za to bardzo czysto. „Przewodniczka” odprowadzając Niemców, jakby natchniona dobrym duchem, zwróciła się do Niemców powiadając, że panna Ziuta mieszka sama – dając im do zrozumienia, iż nie ma po co dłużej tutaj przebywać. Skierowała się pierwsza do wyjścia, a w ślad za nią podążyli Niemcy. My w skrytce budziliśmy się z odrętwienia. Wygraliśmy jeszcze jedną stawkę o nasze życie.
Warszawa, 8 sierpnia
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Niemieckie naczelne dowództwo pragnie uniknąć niepotrzebnego przelewu krwi, który szczególnie dotknie niewinne kobiety i dzieci, i wobec tego ogłasza następujące wezwanie:
1. Ludność zostaje wezwana do opuszczenia Warszawy w zachodnim kierunku z białymi chustkami w ręku.
2. Niemieckie naczelne dowództwo gwarantuje, że żaden mieszkaniec Warszawy, dobrowolnie opuszczając miasto, nie dozna żadnej krzywdy.
3. Wszyscy mężczyźni i kobiety zdolni do pracy, otrzymają pracę i chleb.
4. Niezdolna do pracy ludność zostanie ulokowana na zachodnich obszarach warszawskiej gubernii i otrzyma zaopatrzenie.
5. Wszyscy chorzy oraz starcy, kobiety i dzieci, potrzebujące opieki, otrzymają pomieszczenie i opiekę lekarską.
6. Ludność polska wie, że armia niemiecka walczy jedynie z bolszewizmem. Kto w dalszym ciągu daje się wykorzystać, jako narzędzie bolszewizmu, bez względu na to, pod jakiem hasłem, zostanie bez wszelkich skrupułów pociągnięty do odpowiedzialności.
7. Ultimatum to jest terminowe.
Warszawa, 10 sierpnia
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
My wciąż czekamy na Rosjan, tak jak nasi rodacy na Mesjasza. Pytanie tylko, czy jednakowy będzie rezultat naszych i ich oczekiwań? Czy doczekamy się chociaż chwili wyzwolenia i możliwości odetchnięcia pełną piersią, bez strachu i obawy, że w każdym momencie grozi mi śmierć. Czasami , w chwilach głębokiej rozterki, rodzi się we mnie żal i gorycz, a nawet pretensja do Rosjan, że nie przychodzą szybciej, aby nas wyzwolić z tego koszmaru. Beznadziejność naszej sytuacji pogłębia jeszcze fakt, że pozbawieni jesteśmy jakichkolwiek wiadomości ze świata. [...] Zastanawiam się, czy sądzone mi jest ujrzeć bolszewików na własne oczy? Nie wiem, czy zapiski te będą kiedyś przez kogoś czytane – czuję jednak potrzebę wystosowania takiego apelu: Rosjanie, pospieszcie się, przychodźcie, i to najszybciej, aby uratować zgnębionych do ostatnich granic sponiewieranych ludzi!!!
Warszawa, 7 września
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Wczesnym świtem 14 na 15 września usłyszeliśmy dudnienie ziemi, warkot silników.
Otworzyliśmy bramę. Ulicą Odrowąża – powstaniową „aleją śmierci” – gdzie tylu Polaków straciło życie – jechały ciężkie radzieckie czołgi. Na podwórku zbierano broń i amunicję pozostałą po Niemcach. Weszli Rosjanie z kuchnią polową. Ruski żołnierz wyciągnął zza cholewy drewnianą łyżkę: „Na, grażdanka, pokuszaj” – a było to po trzech dniach, gdy gryźliśmy skórki od chleba, a w ustach brakowało nam śliny. Przyszło też Wojsko Polskie – choć na czapkach mieli orzełki bez korony („kury”), szli przecież do Polski, zmordowani, zmęczeni, głodni, niewyspani. Bronili Pragi, Bródna. [...] W naszym domu zajęli część piwnic radiotelegrafiści. Słychać było hasła wywoławcze: „Mramor”, „Mramor” „odezwij się”, albo: „Tu Mak 1”, „Tu Mak 2”.
Warszawa, 14/15 września
Bródno i okolice w pamiętnikach mieszkańców, red. Anna Dunin-Wąsowicz, Warszawa 1995.
Po kapitulacji powstania wyszedł rozkaz o ewakuacji Warszawy, a właściwie gruzów, bo miasto już wtedy wyglądało jak istne pobojowisko.
[Niemcy dali ludziom 3 dni na opuszczenie miasta] i należało się śpieszyć, bo pozostanie po tym terminie groziło kulą w łeb. Ludzie z dzieciakami i tobołami wychodzili, cały dobytek zostawiając na pastwę losu i udawali się w nieznane, nieraz na śmierć, a w najlepszym razie na tułaczkę.
Ale jednak mimo groźby śmierci znaleźli się tacy, którzy w mieście zostali. Zaopatrzyli się w broń i granaty i urządzili sobie schron zamaskowany, a właściwie tzw. „bunkier”. Ja też zostałam, ponieważ nie miałam tzw. „aryjskich” papierów ani „dobrego wyglądu” i bałam się Niemców jak zarazy. Wolałam umrzeć — nawet śmiercią głodową, aby tylko już więcej Niemców na oczy nie widzieć.
Naszykowaliśmy sobie jedzenia i wodę w naczyniach na 2 tygodnie, ponieważ wyliczyliśmy, że przez ten czas Niemcy z Warszawy uciekną, bo na Pradze już byli Sowieci. Było nas 9 osób, 2 kobiety i 7 mężczyzn. Przyjaciele nasi zasypali nas z zewnątrz, czyli nas „zamaskowali” i poszli z tym [przyrzeczeniem], że nas wypuszczą, jak będzie wolność.
Warszawa, 5 października
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Je się mało. Jest bałagan niemożliwy pod każdym względem. Straciłam energię do pracy, może po czasie ją odzyskam. Niemcy chodzą i szukają, wszyscy mają pietra. W ogóle sytuacja jest ciężka i niepewna. Wszystkich ogarnęła apatia i rezygnacja. Nie wiadomo co dalej. Czasami opanowuje mnie taki nastrój, że chyba nie przeżyjemy, że męczymy się zbytecznie. Za karę nie będę piła cacao-[chois], choćby nawet wszyscy pili, nie tknę tego. Jutro mam służbę przy kuchni.
[...] Nie ma u nas [w „bunkrze”] wody. Każdemu chce się pić, po prostu człowiek się spala. Przypadkowo przy sprzątaniu gruzów znalazłam 1 litr wody. Napiłam się troszkę [...] i prawie całą zaniosłam do naszego pokoju dla reszty. [...] Biorę [po pewnym czasie] do ręki [butelkę]. Kropli wody nie było. Aż mi się niedobrze zrobiło. Przede wszystkim chciało mi się pić, a po wtóre, jak można wszystko wypić, kiedy drugi też chce. A zresztą, przecież to ja znalazłam i mogłam wpierw sama się napić, a po tym dać im. [...] Niesmak mi pozostał po tym fakcie.
Warszawa, 25 grudnia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Jakiś nieodparty impuls gnał nas z powrotem do getta. Jakkolwiek baliśmy się tego, co tam ujrzymy, poddaliśmy się tej obsesyjnej, trudnej do pokonania potrzebie, by powrócić do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło.
Przedzierając się przez ponure, opustoszałe ruiny, torowaliśmy sobie drogę pośród lejów po bombach, szczątków i zwałów gruzów, stosów cegieł, kamieni i pordzewiałych krat. Poruszaliśmy się ostrożnie i powoli, nie chcąc niczego dotykać, niczego zmieniać w cmentarzysku, jakie pozostało po życiu tych, których kochaliśmy nade wszystko.
[...] Najlepiej byłoby móc w ogóle o tym nie myśleć. Po prostu nie myśleć, tylko patrzeć w milczeniu na to wymarłe, bezludne pustkowie, gdzie każdy kamień, każde ziarnko piasku przesycone było żydowską krwią i łzami. Nic nie mówiliśmy, nie płakaliśmy...
Cisza wokół nas...
W milczeniu, wzrokiem pełnym bólu, ogarnialiśmy ten widok: każdy kamień, każdy stos gruzu przypominał nam o życiu, którego byliśmy cząstką. Tu wystający kawałek rury, tam pogięty pręt i zwęglone, nadpalone drzewko — tylko tyle pozostało z naszego spustoszonego świata. Mój wzrok zatrzymał się na strzępach podartego, zabrudzonego ziemią modlitewnika, na zardzewiałym, wyszczerbionym garnku... I nagle znowu ujrzałam mój dom rodzinny — mojego tatę i mamę...
Wzrok ponownie zaczął błądzić w poszukiwaniu znajomych miejsc. Rozpoznawałam każdy szczegół. Ani całe kwartały zburzonych domów, ani góry gruzu nie zdołają zatrzeć w pamięci ulic i domów, jakie tu niegdyś się wznosiły. Gdzieś tutaj była ulica Dzielna, a dalej Pawia, Gęsia i Nalewki. Dawniej gęsto tu było i gwarno od tłumu handlarzy i rzemieślników, od mężczyzn w garniturach i chałatach, od kobiet w chustkach i kapeluszach na głowie, młodych ludzi i dzieci. Ulice tętniły życiem i pracą. Teraz wszystko to znikło z powierzchni ziemi, zginęło bezpowrotnie. Nic, nic nie pozostało — tylko ziejące pustką ruiny.
Warszawa, 23 stycznia
Władka Meed, Po obu stronach muru, Warszawa 2003.
Było jeszcze coś, co mogłabym odszukać — grób mojego taty na cmentarzu przy Gęsiej, niedaleko stąd. Zmarł w getcie na zapalenie płuc. Zapamiętałam dokładnie to miejsce — rząd oznaczony numerem 105, siódmy grób od lewej. Dotarliśmy do wejścia na cmentarz. Jego również bombardowania nie oszczędziły. Mur okalający cmentarz w wielu miejscach był zburzony; po bramie nie pozostało ani śladu. I nigdzie dokoła żywego ducha.
Nic, tylko cisza...
Rozglądałam się dokoła bezradnie. Gdziekolwiek zwróciłam oczy, wszędzie poprzewracane nagrobki, sprofanowane groby, rozrzucone czaszki. Ich czarne oczodoły wypalały bolesne piętno w mej świadomości, połamane, wyszczerbione szczęki zadawały nieme pytanie: dlaczego? Za co? Za co nas spotkał taki los?
Było to dzieło tak zwanych „dentystów” — hien cmentarnych zza muru. Przekradali się tutaj bezwstydnie, by wygrzebywać z ziemi żydowskie szczątki w poszukiwaniu złotych zębów.
Lecz dlaczego obok smutku i bezsilnego bólu, obudziło się we mnie poczucie winy? Skąd ten wstyd — mój wstyd — w zetknięciu z bestialstwem, jakie dosięgło grobów naszych przodków? Ostrożnie, uważając, by nie nastąpić na jakąś czaszkę albo nie wpaść w otwarty grób, obchodziliśmy to miejsce wiecznego spoczynku, aż dotarliśmy do miejsca, gdzie miał być pochowany mój tata. Mimo że pamiętałam dokładnie to miejsce, grobu nie mogłam znaleźć. Wszystko było zniszczone, ziemia zryta i zarzucona szczątkami czaszek i połamanych płyt nagrobnych.
Czy któraś z tych sprofanowanych czaszek należała do mojego taty? Jak mogłabym to rozpoznać?
Nic, nic nie pozostało z mojej przeszłości, z mojego życia w getcie. Nawet grób mojego ojca.
Warszawa, 23 stycznia
Władka Meed, Po obu stronach muru, Warszawa 2003.
Czy nam się [...] opłaciła walka o niepodległość, czy nie? To prawda, że ponieśliśmy ogromne straty w ludziach i majątkach i że olbrzymie zyski zebrali na powstaniach zaborcy. Jednakże dzięki konspiracji, powstaniom i ruchowi oporu na wszystkich polach i we wszystkich formach jesteśmy dziś narodem – to znaczy poczuwamy się do ciągłych związków historycznych i mamy tradycję – czyli niewyczerpany skarbiec wspomnień i wzorów.
Dzięki owej walce jesteśmy nadal zdolni do stawiania sobie zbiorowych celów przekraczających nasze dzisiejsze możliwości. Dumni z przeszłości, potrafimy wyobrazić sobie przyszłość. Mając historię, możemy mieć nadzieję. Do tego bilansu dodajmy to, cośmy w sensie materialnym i duchowym zyskali w ciągu dwudziestu lat niepodległości, w Drugiej Rzeczpospolitej między pierwszą a drugą wojną światową, w tym młodym i przedwcześnie zamordowanym państwie, które było tworem myśli i działalności niepodległościowej. Przypomnijmy sobie następnie, jaką rolę odegrała tradycja niepodległościowa w czasie okupacji hitlerowskiej i radzieckiej, jak wzory spiskowe, powstańcze i rewolucyjne pomogły zorganizować ruch oporu i przetrwać z godnością jedną z najcięższych prób historycznych. A jakże ta tradycja jest obecna w naszym życiu po dziś dzień! Nie tylko wzbudza w kraju ruch opozycyjny, lecz wpływała i wpływa na postawę wielu przywódców komunistycznych, kształtuje postawę Kościoła katolickiego, wzbudza i ożywia społeczeństwo, ilekroć dojdzie do jej jawnego pogwałcenia [...]. Niepodległość jako przeszłość, szansa i nadzieja jest tlenem, który utrzymuje w nas życie. Bez myśli i pamięci o niej dawno stalibyśmy się apatyczną masą bez twarzy, woli i charakteru. [...]
Naszą ojczyzną nie jest PRL, podobnie jak nie było nią napoleońskie Księstwo Warszawskie czy kongresowe Królestwo Polskie. Naszą ojczyzną jest Polska, która zmienia granice, ustroje, krajobraz, liczbę i skład swojej ludności, sojusze, zależności, okupantów, rodzaj zajęć, charakter, nawet nazwę – a pozostaje niezmienna w tym tylko, że Polacy chcą, aby była. W naszych pragnieniach i aspiracjach istnieje i będzie istnieć, póki działać będziemy na rzecz jej bytu i łączyć się myślą i pracą w jej imię. Ojczyzną naszą nie jest takie czy inne terytorium, które nam wyznaczy przemoc albo które nam przypadnie drogą targów, lecz każdy skrawek ziemi, gdzie dokonywał się i dokonuje polski los. Ojczyzną naszą jest historia, każdy jej epizod, każdy żywot poszczególny, w którym odbiły się jej koleje, każda myśl, każda idea, czy to zwycięska, czy przegrana. Ojczyzna to więcej niż państwo. Raz zrodzona w historii i raz uświadomiona jako wartość nie umrze, dopóki ma kto do niej zwracać się myślą i uczuciem i wyrażać ją w swojej mowie. Państwo jest tylko jedną z jej realizacji – podlegającą koniunkturom, z natury rzeczy kaleką, skazaną z góry na zmiany. Można ustanowić byt państwowy zależny, podległy, niewolniczy nawet – nie wytrwa długo, jeśli żyje pojęcie ojczyzny, o której nie można myśleć inaczej jak o wolnej, bo jest wolnością samą. Państwo to koniunktura polityczna, Ojczyzna to niepodległość.
Warszawa, marzec
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.